Znajdź na blogu...

piątek, 26 lutego 2016

EKSPRESOWY WEGAŃSKI BURGER

No bo kto mi zabroni napisać 3 posty na raz, no kto? :))

Burgery to takie coś, co jemy sobie czasem, kiedy mamy chęć na tzw. fast food.

Jako, że to fast food, to bułki do burgerów są kupne, i jeśli macie nadzieję, że znajdziecie tutaj przepis na burgerowego kotleta, to z pewnością pomyliliście blogi ;)

Bo nie, nie szykuję przez pół dnia kotletów, żeby wreszcie wsadzić je do bułki - albo wykorzystuję do tego kotleciki z tofu, które można zrobić błyskawicznie, albo w ogóle pomijam punkt "kotlet" i zamiast tego podsmażam szybko kilka pieczarek z cebulką.

Po co ten wpis w takim razie?
Ano po to, żeby ludziom, którzy robią swoje burgery po raz pierwszy, podać instrukcję ułatwiającą życie i umilającą jedzenie gotowych burgerów w jakieś 20 minut po wejściu do kuchni.

Więc tak:

- wchodzimy do kuchni, włączamy nagrzewanie piekarnika na 180 stopni, grill i termoobieg, ewentualnie jeśli nie macie, zwyczajne pieczenie,

- rozpakowujemy bułki, kroimy na pół, układamy na blaszce,

- obieramy i kroimy szybko cebulę w piórka, rzucamy na patelnię z odrobiną oleju, kroimy kilka pieczarek, dorzucamy do cebuli (lub zamiast tego smażymy szybko kilka kotletów z tofu),

- piekarnik już nagrzany, więc teraz wkładamy bułki do piekarnika,

- kroimy pomidory w grube plastry i ogórki kiszone w plastry nie tak grube,

- wyciągamy bułki z piekarnika, bo już się zarumieniły, nie wyłączmy go, wyłączamy za to ogień pod pieczarkami lub tofu,

- na ciepłe bułki układamy plastry pomidorów, ogórki, pieczarki z cebulką lub tofu, na to leci ketchup, musztarda i jeśli mamy jakiś ser w lodówce (np. z ziemniaka albo gotowiec),

- zamykamy bułki i wkładamy je ponownie do piekarnika, myjemy szybko kilka listków sałaty,

- po 3-5 minutach wyciągamy burgery, otwieramy, wkładamy liść sałaty, zamykamy, gotowe do jedzenia.

Robiąc burgery w ten sposób unikamy 2 błędów:

- nafaszerowania zimnych bułek i ogrzewania dopiero całości (bułki będą miękkie),
- nafaszerowania podpieczonych bułek i nie ogrzania już całości (bułka ciepła, środek zimny, ble).

No i nigdy, przenigdy nie wkładajmy sałaty do bułki, która dopiero idzie do piekarnika ;)

P.s Tak, można samemu upiec bułki do burgerów, ale przecież to fast food.

P.s. 2 Tak, można upiec przepyszne wegańskie kotlety do burgerów ale.. jak wyżej.
Poza tym bułka z kaszowo-strączkowym kotletem jest dla mnie czymś strasznie ciężkim do jedzenia, więc nawet gdyby ktoś mi podał pod nos, wybieram opcję "light".

A Wy, jak robicie swoje domowe fast foody?


EKSPRESOWA ZUPA FASOLOWA BIAŁA

Jeszcze jeden post dzisiaj, bo muszę hurtowo nadrobić zaległości ;)

Pokazywałam Wam już kiedyś ekspresową zupę fasolową pomidorową  oraz podobnie ekspresową fasolową pomidorową na smak włoski. Dzisiaj do grona ekspresowych zup fasolowych dołączy zupa biała, równie szybka i równie pyszna, jak tamte dwie :)

Jak zwykle, przy okazji gotowania fasoli na "smalec", gotuję jej podwójną porcję, z czego połowa idzie na obiadową zupę. Czasem pomidorową, czasem białą, a białą robimy tak:

- z fasoli przeznaczonej na zupę połowę przekładamy do blendera, dolewamy wody dobrej do picia oraz trochę oleju, przyprawiamy solą i pieprzem, miksujemy,

- zmiksowany krem przelewamy do garnka z resztą fasoli, dodajemy naprawdę konkretną ilość majeranku, dolewamy wody do ulubionej gęstości zupy i...

- przekładamy na talerz i jemy albo ewentualnie najpierw podgrzewamy do gorącej i jemy.

Można doprawić papryką wędzoną, sypnąć prażonej cebulki, co kto lubi.
Można zagryzać chlebem ale i bez tego jest gęsta, kremowa i bardzo sycąca.
Dla mnie najważniejsze, że szybka, łatwa, smaczna, pożywna, no i...
z fasoli :D

Smacznego!

PASTA Z TOFU ZE SMAŻONĄ CEBULKĄ

Witajcie :)

Dziś będzie dziwnie, bo... 
A zresztą, sami zobaczycie.

Kupiłam niedawno 2 pasty firmy Lunter, dostępne w Tesco, "Skwarkową" i "Tatar".

Normalnie nie kupuję tego typu rzeczy w sklepach, bo mając Vitamixa jestem w stanie ukręcić każdą pastę bez trudu w domu, jednak tym razem kierowała mną ciekawość, czym tak bardzo zachwycają się ludzie na facebookowej grupie "Co jedzą polscy weganie" (bardzo fajna grupa zresztą, polecam Wam jako niewyczerpane źródło inspiracji).

Mówiąc szczerze, normalnie, patrząc tylko na skład, sama od siebie nie kupiłabym tej pasty nigdy, no ale jak wyżej, ciekawość...

Pasta Skwarkowa wyglądała tak:

W składzie produktu czytamy:

Woda, olej rzepakowy, tofu (woda, ziarna soi, naturalne koagulatory), skwarki cebulowe (cebula, olej rzepakowy, olej palmowy, mąka pszenna, sól), płatki drożdżowe, tłuszcz palmowy, skrobia ziemniaczana, sól kuchenna, sos sojowy, ocet jabłkowy, stabilizator (guma ksantanowa).

Powiem tylko tyle - składnik, którego jest najwięcej, jest zawsze na pierwszym miejscu; czy trzeba coś dodawać?..

"Pasta" wylądowała tam, gdzie uznałam, że jest jej miejsce, a zamiast niej zrobiłam do chleba własną pastę "skwarkową" z tofu, w składzie której znalazły się, w kolejności wg udziału w zawartości:

- tofu, skwarki cebulowe (cebula, olej kokosowy, pieprz), sól, sos sojowy, odrobina oleju konopnego.

Widzicie różnicę? 

Jeśli chcecie zrobić sobie taką samą, wystarczy, że:

- 1 dużą cebulę podsmażycie na oleju, oprószycie pieprzem,

- 1 kostkę tofu pokruszycie do cebuli na patelni i przesmażycie chwilę razem,

- wszystko z patelni przerzucicie do blendera, dodając soli i sosu sojowego do smaku, zblendujecie.

Na początku pasta jest ciepła, więc miękka, kiedy stężeje jest sztywna, jak widać na zdjęciu.

Świetnie smakuje nie tylko do chleba, ale również jako dip do marchewkowych i selerowych surowych słupków :)

Oczywiście równie dobrze można zblendować najpierw samo tofu z sosem sojowym i olejem, a potem tylko wymieszać z cebulowymi skwarkami na patelni, ja zmiksowałam to na jednolitą pastę, żeby mi nikt nie stroił talerza powyciąganą z niej cebulą ;)

O tej drugiej paście Luntera, "tatarskiej", pozwolicie, że już nic nie powiem, o ile bardzo zasmakowało mi i polecam tofu tej firmy (zwłaszcza marynowane), tak "pasty" nie kupię już nigdy żadnej na pewno...

Mam nadzieję, że zauważyliście przede wszystkim, że zrobienie samemu produktu znacznie lepszej jakości oraz stosunku ilości i wartości odżywczej do kosztu jest naprawdę łatwe, i w wielu wypadkach nie wymaga absolutnie niczego, poza 15 minutami w kuchni. Smacznego! 



wtorek, 23 lutego 2016

WEGAŃSKIE NALEŚNIKI jeszcze raz - JAK ROBIĆ, ŻEBY NA PEWNO SIĘ UDAŁY. Naleśnikowa medytacja :)



Kochani, o naleśnikach pisałam już dawno temu, w sierpniu 2013r., dokładnie tutaj: http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2013/08/weganskie-sniadanie-nalesniki-z-bananami.html.
Były to naleśniki ze zwykłej mąki pszennej, mleka czekoladowego i wody ale wpis zawierał przepis podstawowy i kilka dodatkowych uwag o naleśnikach bez jajek.

Potem pojawiły się jeszcze naleśniki ze szpinakiem i hummusem:
http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2013/10/nalesniko-pierogi-olbrzymy-z-hummusem-i.html
i były to naleśniki z mąki pszennej pełnoziarnistej,



naleśniki czekoladowe z kolorowymi serkami z tofu:
http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2014/07/nalesniki-czekoladowe-z-tofu-malinowym.html
z mąki orkiszowej,



oraz niedawno naleśniki z twarożkiem z tofu: http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2016/01/nalesniki-z-waniliowym-twarozkiem-z-tofu.html ponownie z mąki orkiszowej i samej wody, bez mleka.



Myślałam, że więcej wpisów o naleśnikach tu nie będzie ale...
Udzielając się na facebookowych grupach widzę, że wegańskie naleśniki czyli przede wszystkim bez jajek to neverending story o największej zmorze początkujących wegusków - albo przepis nie ten, albo patelnia do bani, albo super przepis i super patelnia, a naleśniki i tak wychodzą do... kosza.

Robiąc naleśniki na dzisiejsze śniadanie :) pomyślałam więc, że muszę, po prostu muszę napisać o nich jeszcze raz, ale nie podając przepis na kolejną ich wariację, tylko zbierając w jednym miejscu wszystko, co należy wiedzieć o robieniu naleśników, jeśli okazują się wyjątkowym wyzwaniem.

Starałam się przypomnieć sobie lub wyobrażać wszystko, co może sprawiać problemy, jeśli nie ma się doświadczenia albo nie ma kto nam pokazać, co i jak.
Mam nadzieję, ze niczego nie pominęłam, że ten wpis pomoże Wam tak, jak już niejeden pomógł, i że dzięki niemu naleśniki przestaną być nieosiągalnym marzeniem tych, którzy ciągle jeszcze z nimi walczą... Ok, do rzeczy.



Przede wszystkim - PRZEPIS PODSTAWOWY.

Wersji w świecie znajdziecie mnóstwo, moja baza to złota proporcja 2 składników:
- 1 porcja mąki,
- 1 porcja płynu - pół na pół mleka i wody albo samego mleka albo samej wody,

Z tej mieszanki naleśniki zrobicie na pewno, trzeba tylko uwzględnić, że:
- jeśli nie jest to mąka pszenna zwykła, tylko razowa albo orkiszowa, wody trzeba dolać troszeczkę więcej, ponieważ grube mąki piją więcej płynu i ciasto byłoby po prostu za gęste.
Nie lejcie jednak tej większej ilości wody od razu, zmiksujcie najpierw ciasto i dopiero dolewajcie po trochu płynu, aż konsystencja ciasta będzie odpowiednia czyli niezbyt gęsta ale i niezbyt rzadka, w praktyce oznacza to nie więcej, niż 1,5 porcji płynu w stosunku do 1 porcji mąki.

NIE MUSICIE NICZYM ZAMIENIAĆ JAJKA. 
Żadnych glutów z siemienia lnianego, zmielonych płatków owsianych ani specjalnych zamienników jajek. Jeśli użyjecie mąki, która sama w sobie zawiera gluten, naprawdę nie jest to konieczne.

Możecie dodać do ciasta troszeczkę oleju, będzie bardziej elastyczne i nie trzeba już używać tłuszczu do smażenia. 

Ciasto najlepiej zmiksować mikserem albo w blenderze, żeby mieć idealnie gładkie bez grudek. Oczywiście nie mając odpowiedniego sprzętu wymieszacie ciasto nawet widelcem, wymaga to jednak większego zaangażowania i nie każdy ma do tego cierpliwość.

Nie ma potrzeby odkładania ciasta, to może wręcz spowodować problemy typu: mąka za bardzo naciągnęła płynem, ciasto zrobiło się za gęste, trzeba znowu dolać płynu, złota proporcja legła w gruzach, naleśniki nie wychodzą :P Można brać się za smażenie od razu.



I TERAZ WAŻNA SPRAWA. 

Zdanie o tym, że pierwszy naleśnik jest zawsze do wywalenia, jest największą bzdurą na temat naleśników, jaką ludzie wymyślili i podają dalej.
Pierwszy naleśnik jest tak samo do zjedzenia, jak wszystkie następne, tylko trzeba przygotować się odpowiednio na jego przyjęcie ;) A na serio - trzeba po prostu dobrze przygotować patelnię.

Patelnia przede wszystkim nie może być zniszczona, nie taka, na której wszystko się przypala.
Nie musi być wcale super ekstra specjalna do naleśników za wszystkie pieniądze, osobiście używałam przez 2 lata patelni z IKEA za 7 zł, a teraz kupiłam nową przy okazji jakiejś akcji w Biedronce za całe 12 zł. Ważne, żeby nic do niej nie przywierało, to podstawa sukcesu.

Zimną patelnię przesmarowuję kawałkiem oleju kokosowego (dosłownie muskam nim powierzchnię patelni) i stawiam na ogień - średni, nie duży! Za duży ogień sprawi, że naleśnik będzie przepalony i suchy, przez co będzie się łamał. Za mały też być nie powinien, bo to znowu przeciągnie smażenie w nieskończoność i rosnący głód doprowadzi nas do takiego stanu, że walniemy tymi naleśnikami w cholerę, wybierając zjedzenie bułki. ŚREDNI OGIEŃ.

Ok, patelnia przesmarowana, postawiona na średnim ogniu, obserwujemy.

Pierwszą porcję ciasta wylewamy na patelnię dopiero, kiedy jest już na pewno dobrze nagrzana. Założę się, że te słynne pierwsze naleśniki nadające się tylko do kosza to naleśniki robione na zbyt zimnej patelni, kiedy ciasto odpowiednio szybko się nie ścina, po czym nie chce odejść od patelni, przy próbie przewrócenia na drugą stronę oczywiście klei się, szarpie i rozwala, no i siłą rzeczy taki pierwszy naleśnik ląduje w śmieciach, w towarzystwie wszystkich przekleństw, jakie przychodzą nam w tym momencie do głowy. Tak naprawdę nie musi być, wystarczy kilka minut cierpliwości, żeby pierwszy naleśnik był pełnym sukcesem i tym samym zachęcił Was do smażenia kolejnych.

Nie próbujcie przewracać naleśnika zbyt szybko. Najlepiej podważyć delikatnie łopatką jego brzegi, jeśli jest już gotowy do przełożenia, będzie "pływał" po patelni, kiedy lekko nią potrząśniecie.
Jeśli nadal jest do niej "przyklejony", dajcie mu jeszcze chwilkę. Oczywiście nie odchodźcie od patelni ani na moment, bo ten moment może sprawić, że zamiast mięciutkiego naleśnika będziecie mieć sztywnego chrupaka (ten sam efekt, co przy zbyt dużym ogniu). Dobre naleśniki warte są tego, żeby skupić się na nich maksymalnie, nie dzieląc uwagi na milion innych spraw.

Gotowe naleśniki odkładam na duży talerz jeden na drugim i przykrywam pokrywką, żeby nie stygły.
Po usmażeniu wszystkich i zdjęciu pokrywki mam wszystkie naleśniki nadal ciepłe, a jednocześnie mięciutkie i dające się pięknie zwijać w rulony, żadnych łamiących się chrupaków.


Jeśli smażenie naleśników sprawia Wam problem, może powodem jest któraś z sytuacji opisanych powyżej. Może, jeśli macie już dobry przepis i patelnię, a nadal Wam nie wychodzą, problem tkwi w traktowaniu ich zbyt pospiesznie albo zbyt byle jak.

Poświęćcie tę chwilę tylko im, skupcie się tylko na nich, podejdźcie do nich ze 100% zaangażowaniem, zróbcie sobie z tego mini-medytację uważności, bądźcie smażeniem naleśników. Jakkolwiek to brzmi, w ten sposób już nie może się nie udać!

Gotowe naleśniki jemy z czym chcemy, wegańskich możliwości mamy nieskończenie wiele.

Trzymam kciuki za wszystkich, których naleśniki do tej pory "nie kochały",
mam nadzieję, że po tym wpisie pochwalicie się tu w komentarzach jednak sukcesami! Smacznych :)

P.s. Ciasto można zrobić również z samej mąki gryczanej, albo mieszanki pół na pół mąki pszennej i kukurydzianej (chociaż to polecam raczej do wytrawnego nadzienia).

Nie robię naleśników bezglutenowych, z wyjątkiem czasem gryczanych, więc o to mnie nie pytajcie.

Nie róbcie ich na pewno z mąki żytniej, no i zdecydowanie nie polecam opcji pijanego brata pewnej znajomej z facebooka czyli naleśników z mąki ziemniaczanej :D :D :D

P.s. 2 Na zdjęciu poniżej nasze dzisiejsze naleśniki kokosowe - z 1 porcji mąki pszennej zwykłej, 1 porcji mleka kokosowego (woda, mleko kokosowe 8,5%, skrobia z tapioki, sól) i pół porcji dodatkowej wody, ponieważ ciasto było zbyt gęste, zapewne z powodu skrobii tapiokowej w mleku.
Trochę oleju do ciasta i smażone na suchej patelni.
Wyszły przepiękne, cienkie i elastyczne, delikatnie kokosowe w smaku i zapachu, też polecam :)



czwartek, 18 lutego 2016

WEGAŃSKIE OBIADY Z ZIEMNIAKÓW - zbiór 8 pysznych i łatwych propozycji


Ziemniaki.

Swojskie i lubiane chyba przez wszystkich, a przy tym bardzo odżywcze, jak na tak niepozorne bulwy. Węglowodany, białko, witaminy (C!), minerały, nawet antyoksydanty - kto by pomyślał ;)

Wydawałoby się, że pisanie o ziemniakach to już przesada, w końcu kto nie umie ugotować kartofli... Obserwuję jednak ostatnio wiele zaskoczeń na widok kolejnych dań z ziemniaków, które, jak się okazuje, wcale nie są tak powszechnie znane, dlatego pomyślałam, żeby zebrać je w jeden post, zwłaszcza dla tych z Was, którzy nie śledzą bloga na facebooku.

1. Opcja podstawowa to ziemniaki po prostu ugotowane, polane olejem kokosowym zamiast masła.

Do tego dowolne dodatki - np. smażone pieczarki z cebulką, marynowane tofu na surowo, sałata z czerwoną papryką i zieloną cebulką skropione sokiem z cytryny.

Prosty, szybki, pełnowartościowy posiłek, czas przygotowania około 30 minut.

2. Ziemniaki pieczone - pokrojone w ósemki, obtoczone w przyprawach i oleju, pieczone w piekarniku w czasie przygotowywania dodatków. Szczegółowy wpis znajdziecie na blogu tutaj.

Bonus we wpisie - jak przygotować szparagi.




3. Kluski śląskie - z kurkumą i pieprzem, jeszcze smaczniejsze, niż tradycyjne kluski, uwielbiane przez dzieci i dorosłych :) Wpis o kluskach oraz łączeniu kurkumy z pieprzem tutaj.




4. Placki ziemniaczane - bez jajka, pyszne i chrupiące, przepis: http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2014/02/chrupiace-weganskie-placki-ziemniaczane.html. Bonus we wpisie - dip czosnkowy słonecznikowy.



5. Wegański placek po węgiersku - czyli placki nieco podrasowane ;) znajdziecie tutaj.




6. Kartofle z kapustą czyli panczkraut - tak dobre, że aż dziwne, że jeszcze tak słabo znane poza Śląskiem, musicie spróbować tego koniecznie!



7. Ziemniaki z patelni, podsmażane i duszone z pieczarkami i cebulą, przepis podawałam ostatnio tutaj. 




8. No i na koniec hit wegańskich internetów, "ser" z ziemniaka, który możecie wykorzystać do pizzy, zapiekanek, jako dip do warzyw, "serek topiony" do pieczywa czy tostów, no i jako sos do samych ziemniaków ;) Podstawowy przepis z wszelkimi uwagami znajdziecie tutaj.




Mam nadzieję, że znaleźliście na tej liście coś, czego jeszcze nie jedliście i skorzystacie z tej ściągawki przy najbliższej okazji, kiedy będziecie potrzebować inspiracji na pyszne danie ze zwykłych kartofli i żeby nie były to frytki ;) Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie!




wtorek, 16 lutego 2016

Wegańskie BUCHTY czyli kluski na parze

Buchty dla mnie = babcia. Obowiązkowo z masłem i cukrem, a do tego jagody.

Przez całe dorosłe życie robiłam je sama zaledwie kilka razy, bo te moje własne nigdy nie sprawiały mi takiej przyjemności, jak te u babci.

No ale - mam już dzieci i teraz szansę, żeby to moje buchty zostawiły w nich takie samo miłe wspomnienie... Więc robię ostatnio i jak się okazuje, wcale nie zajmuje to pół dnia, jak zawsze mi się wydawało :D

Większość przepisów na buchty zawiera jaja, ja robię oczywiście bez.
We wszystkich jest też mleko, więc używam mleka sojowego ale dziś specjalnie zrobiłam na samej wodzie, żeby przekonać się, że, jak można było tego się spodziewać, wyszły równie dobrze.
Nie dodałam też żadnego tłuszczu do ciasta i wiecie co? Też nie stało się nic, haha!

Dlatego teraz podam Wam przepis podwójny, w pełnej wersji i okrojonej (czyli dietetycznej lub ekonomicznej, w zależności od powodu rezygnacji ze składników).

Na początek oczywiście robimy zaczyn drożdżowy:

- 1/4 kostki drożdży (czyli 25g) - rozkruszamy do miski,
- dolewamy 300 ml mleka lub nawet samej wody (płyn powinien być ciepły ale nie gorący!),
- dodajemy 2 łyżeczki cukru i 1 dużą łyżkę mąki pszennej (jeśli chcecie słodsze ciasto, cukru może być więcej),
-  mieszamy porządnie, przykrywamy np. talerzem i odstawiamy na chwilę (powiedzmy 10 minut).

Kiedy drożdże już pięknie pracują, wyrabiamy ciasto:

- do miski z zaczynem wsypujemy mąkę - około pół kilo (ale najlepiej zacząć od 400g),
- dodajemy trochę oleju - 2-3 łyżki - ale również można go pominąć i naprawdę nie dzieje się nic :)
- zagniatamy ciasto najpierw łyżką, potem ręką, aż odchodzi ładnie od miski.

I teraz ważna UWAGA.

"Około pół kilo mąki" oznacza tu, że maksymalnie pół kilo (żeby buchty nie wyszły twarde),
czyli najlepiej wsypać najpierw 400 gramów albo, jeśli komuś łatwiej odmierzać na łyżki, 10 dużych, kopiastych łyżek mąki, zagnieść ciasto łyżką, a potem zacząć wyrabiać ręką i w trakcie wyrabiania ciasta ewentualnie podsypywać po odrobince resztą mąki, jeśli za bardzo klei się do rąk, a najlepiej zanurzać tylko rękę w mące i taką "mączną" dłonią wyrabiać dalej ciasto.

Piszę o tym dlatego tak obrazowo, ponieważ niedawno przez wiele osób robione były nasze pączki pieczone, w zasadzie z tego samego ciasta, i były osoby, którym pączki wyszły twarde, bardziej jak bułki, niż puszyste pączki. Jestem pewna, że to z powodu zbyt dużej ilości mąki dosypywanej w trakcie wyrabiania ciasta, nie ma innej możliwości. Więc pamiętajcie, ciasto wreszcie przestanie się kleić :) trzeba tylko trochę cierpliwości do wyrabiania, a jeśli już bardzo nie chce odlepić się od ręki, pomagajcie sobie jak najmniejszą ilością dodatkowej mąki.

Ok, dalej.

W końcu ciasto powinno stać się jednolitą, nielepiącą się do rąk ale nadal miękką masą, którą zostawiamy w misce, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.

Po około pół godziny kula powinna podwoić swoją objętość, więc teraz obsypujemy mąką blat, wykładamy na niego ciasto i delikatnie rozwałkowujemy na grubość 1,5-2 cm.
Szklanką wykrawamy kółka, resztę ciasta zbieramy, wałkujemy i znowu wykrawamy kółka, aż całe ciasto będzie zużyte. Przykrywamy kółka ściereczką i znowu zostawiamy do wyrośnięcia.

Teraz szykujemy garnek do parowania. Najlepiej, żeby był duży i szeroki, żeby jak najwięcej sztuk na raz dało się uparować. Lejemy wodę do mniej więcej 1/3 wysokości garnka, przykrywamy go ściereczką, mocujemy ścierkę do brzegów garnka gumką lub sznurkiem (nie zapominając zabezpieczyć zwisających końców zarówno ścierki, jak sznurka) i stawiamy na ogień.
Można przykryć pokrywką, żeby woda szybciej się zagotowała.

Kiedy widać już, że "para - buch", układamy buchty na ścierce, przykrywamy pokrywką i gotujemy je na tej parze około 10 minut każdą porcję. Buchty rosną w trakcie gotowania, więc pokrywka nie powinna być płaska. Podawać najlepiej na bieżąco gorące, bo na takich najlepiej rozpuszcza się olej kokosowy vel masło, krem czekoladowy, konfitury, itd. Osobiście robię więc po 6 sztuk na raz, akurat w sam raz na jedno rozdanie na naszą czwórkę, a w czasie kiedy jemy, gotuje się już następna porcja.

Z czym podawać?

Z czym dusza zapragnie. Ja na górę daję odrobinę oleju kokosowego, który pod wpływem ciepła rozpuszcza się i daje fajny maślany posmak i do tego np.:

- jagody lub dowolne konfitury,
- krem czekoladowy ze słoika albo sos czekoladowy zrobiony w międzyczasie,
- zestaw wiśnie + czekolada, moja miłość :)
- cukier kokosowy albo syrop klonowy,
- zamiast oleju kokosowego olej sezamowy + sezam albo
- olej konopny + łuskane nasiona konopi,
- albo cokolwiek innego sobie wymyślicie, również sosy wytrawne, choć to zupełnie nie moja bajka.


Co można spieprzyć?

Teoretycznie nic, bo robota jest naprawdę prosta ale ku przestrodze wymienię jednak:

- użyć starych drożdży i ciasto nie wyrośnie,
- użyć zimnego mleka/ wody i jak wyżej albo zbyt gorącego mleka/wody i zabić drożdże,
- dosypywać za dużo mąki i buchty wyjdą twarde,
- rozwałkować ciasto zbyt cienko i buchty wyjdą płaskie,
- nie dać wykrojonym kółkom wyrosnąć i jak wyżej,
- nie podsypać blatu mąką i wykrojone kółka przykleją się do niego,
- przykryć buchty na garnku zbyt płaską pokrywką i nie dać im wyrosnąć w czasie gotowania,
- nie podwiązać końców ścierki lub sznurka i mieć pożar na kuchence.

ALE nie lękajcie się :D Jeśli wszystko najpierw przeczytacie, a potem zrobicie, jak piszę, na pewno wszystko Wam się uda i będziecie cieszyć się smakiem super puszystych, drożdżowych kluseczek parzących palce przy ściąganiu na talerz :)

P.s. Uprzedzając pytania - tak, można gotować je również w parowarze, jednak nie polecam gotowania jednocześnie na wszystkich piętrach - po pierwsze parują się nierówno, a po drugie i ważniejsze, kluski na niższych pietrach moczą się i kleją, więc jeśli już, to tylko 1 poziom.

P.s. 2 Tak, można odgrzewać na parze te, które zostały "na później", nic im nie będzie.

P.s. 3 SMACZNEGO! :))








sobota, 13 lutego 2016

Wegańskie "chłopskie jadło" czyli ZIEMNIAKI Z PIECZARKAMI Z PATELNI

Taki banał, że w sumie nie ma co za dużo pisać, ale tak dobre, że na blogu musi się pojawić :)

Nawiasem mówiąc przepisów na ziemniaki z patelni widziałam w sieci kilka ale nie wiem czemu wszystkie opierają się na ziemniakach wcześniej ugotowanych?

Ja swoje "chłopskie jadło" robię tak:

- ziemniaki obieram, myję i kroję w plastry,

- krojąc ziemniaki jednego za drugim wrzucam plastry na SUCHĄ patelnię ustawioną na małym ogniu,

- kiedy wszystkie ziemniaki są już pokrojone, obsypuję je obficie słodką papryką w proszku, mieszam dokładnie (plasterki z samego dołu są już lekko zarumienione), posypuję pieprzem i znowu mieszam,

- teraz kroję 1 dużą albo 2 średnie cebule w piórka albo w kostkę, wszystko jedno, dorzucam do ziemniaków i oczywiście mieszam,

- dodaję łyżkę albo dwie oleju, mieszam i teraz podkręcam trochę ogień,

- ziemniaki się smażą a ja szykuję pieczarki - obieram i kroję szybko w plastry, dorzucając cały czas do ziemniaków,

- kiedy pieczarki już skrojone (ile? ile chcecie, 6,8,10) posypuję całość ziołami prowansalskimi i  łyżeczką soli, mieszam porządnie i teraz zalewam wodą, dość dużo, tak żeby woda sięgała brzegów jedzenia, przykrywam pokrywką,

- przykręcam ogień na powrót do najmniejszego i idę sobie :)

Po około 15 minutach mieszam wszystko porządnie, przekładając ziemniaki z samego dołu na samą górę, dolewam jeszcze wody, znowu przykrywam i znowu idę sobie.

Po kolejnych 15 minutach jedzenie jest już gotowe czyli mięciutkie, przesiąknięte przyprawami, z przepysznym sosem.

Najlepiej jeść gorące, do tego zimne piwko, jakaś sałata czy papryka na zagryzkę i już. Smacznego :)


piątek, 12 lutego 2016

CHLEBY drożdżowe Z MĄKĄ KOKOSOWĄ - pszenny i gryczany

Pokazywałam Wam ostatnio prosty chleb drożdżowy, taki zwykły pszenny, bez kombinowania:  http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2016/01/chleb-na-drozdzach-atwy-i-szybki.html.

Pokusiło mnie jednak, żeby popróbować z mieszaniem mąk i wiecie co? Też wychodzi :)

Dziś polecam Wam 2 sprawdzone opcje, obie z dodatkiem mąki kokosowej, którą zaczynam wielbić podobnie, jak wszystko inne kokosowe, co można zjeść.

Pierwszy chleb to zwykły pszenny z dodatkiem mąki kokosowej, w proporcji (specjalnie mierzyłam to dla Was):
- 12 dużych, kopiastych łyżek mąki pszennej,
- 4 duże łyżki mąki koko,
co daje razem mniej więcej pół kilo mąki, jak w przepisie podstawowym.

Ciasto wyrobiłam normalnie, odłożyłam do wyrośnięcia, potem uformowałam chleb, znowu odstawiłam i dopiero piekłam ale wszystko to zamknęło się w godzinie + czas pieczenia, około 45 minut.

Chlebek wyszedł przepyszny, a przy tym o zupełnie innej strukturze, bardzo przypominającej bułkę mleczną. Jeśliby zamiast wody użyć mleka roślinnego, bułka "mleczna" byłaby jak malowana.

Ten chleb bardzo posmakował dzieciom, bardzo ładnie też wyglądał i pachniał, naprawdę kusił do jedzenia. Starsza córka nawet nie chciała niczym go smarować ani okładać, żeby go "nie zepsuć".

Druga opcja to chleb gryczany z mąką kokosową i trochę pobabrany mąką pszenną, tzn.:
- 12 dużych łyżek mąki gryczanej,
- 4 łyżki mąki kokosowej,
- i 3-4 razy nabierałam trochę mąki pszennej na ręce, żeby wyrabiać ciasto, bo za bardzo kleiło się do rąk.

Ten chleb uformowałam od razu na blaszce i pod przykryciem odstawiłam do wyrośnięcia, a potem wjechał już prosto do pieca, bo nie chciałam go więcej ruszać (żeby nie musieć znowu podsypywać mąką).

Nie urósł jakoś ogromnie ale całkiem ładny bochenek wyszedł i tak :)

W tym wypadku użyłam też drożdży suszonych, a już kiedyś wspominałam, że jakoś nie rośnie mi na nich nic tak dobrze, jak na świeżych.

Pomijając, strukturę chleb miał podobną do tego poprzedniego z mąką koko, tylko bardziej gęstą, smak - jeśli ktoś lubi grykę to super, idealnie komponujący się z truskawkami ze słoika albo brzoskwiniami.

Mąka kokosowa to mega źródło błonnika, tak że warto podkręcić sobie chleb jej dodatkiem, zyskując jednocześnie ładny, zwarty, świetny do krojenia w cienkie kromki bochenek, nic się nie kruszy, nie rozwala, nie pęka, i naprawdę fajnie smakuje, bomba!

Muszę powiedzieć, że pieczenie własnych chlebków wciąga, zwłaszcza, jak się widzi, że w zasadzie nie da się tego zepsuć, no i każdy chleb jest inny, jedyny i niepowtarzalny, tego nie da się kupić.
Tak jak i czasu, którego nie zostaje mi zbyt wiele na pisanie bloga, ale mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczacie, te nieregularne wpisy.

Próbujcie, dzielcie się doświadczeniami, no i niech Wam chleby rosną, jak na drożdżach! ;)
Ja dziś swojego nie upiekłam ale może za to jutro w kilku innych domach będzie chlebek homemade.



wtorek, 2 lutego 2016

Wegańskie PĄCZKI I FAWORKI w jednym miejscu

Witam :)

Z braku czasu trochę mało mnie tu ostatnio i jeszcze przez moment musicie mi wybaczyć, 
jednak dla wszystkich nowych wegusków szukających przepisów na najbliższy czwartek specjalnie ten super szybki post - pączki i faworki w jednym miejscu, żebyście nie musieli przekopywać bloga.

A więc - pączki pieczone (ale można je też smażyć oczywiście) znajdziecie tutaj:


Najważniejszy w tym przepisie jest patent na lepienie pączków, żeby nic z nich nie wyciekało, i żeby robiła się fajna, jasna otoczka w czasie rośnięcia :)

Fawory-cud natomiast, proste, pyszne, sprawdzone wielokrotnie, smakowite zwłaszcza, jeśli smażone w oleju kokosowym, tutaj:


Powodzenia i smacznego, w razie pytań piszcie tutaj lub na fanpejdżu bloga:


Pozdrawiam Was serdecznie! Sylwia