Znajdź na blogu...

piątek, 13 września 2013

Wegański "SMALEC" Z FASOLI

Dziś na życzenie wielu znajomych - nasz ulubiony "SMALEC" Z FASOLI :)  - hicior nad hiciory!

Pochodzimy ze Śląska. Tutaj CHLYB Z TUSTYM jest popularny i bardzo lubiany - nie tylko w domach górników ale chyba we wszystkich... Na wielkich imprezach podaje się chleb ze smalcem i ogórkami kiszonymi i każdy, kto jadł to choć raz w życiu wie, o co chodzi... :)

My też lubiliśmy kiedyś chleb ze smalcem ale oczywiście przestaliśmy. Generalnie nie lubimy i nie szukamy zamienników tradycyjnych potraw mięsnych, wręcz odrzucają nas wszelkie udawane kotlety, kebaby, udka, itd. Jednak smalec to było coś, za czym tęskniliśmy czasem...

Gdzieś tam kiedyś wyczytałam/usłyszałam, że wegetarianie robią "smalec" z "Planty" ale przetapianie kostki margaryny, której - żadnej - nie uznaję w swojej kuchni i nigdy do niczego nie używam jakoś do mnie nie przemawiało...

Aż pewnego razu w sieci... ;) znalazłam to: http://wegetarianka.blox.pl/2012/01/PASTA-Z-FASOLI-NIBY-SMALEC.html

Objawienie! Prosty ale genialny sposób na "smalec" nie ze słoniny... Za pierwszym razem zrobiłam tak jak w przepisie, zapominając o jabłku i nie wiem, do czego ono tam potrzebne... Robiąc tę pastę wiele razy później nigdy tego jabłka nie dawałam. Fasolę obierałam, a jakże, i faktycznie pasta wychodziła piękna kremowa. Po kilku razach jednak ten sposób okazał się dla mnie zbyt nużący, miałam ochotę to zjeść ale nie miałam ochoty obierać fasoli... Zrobiłam więc raz bez obierania i - tak jak autorka przepisu sugeruje, zdecydowanie warto jednak się poświęcić :) chyba że macie super blender, który mieli wszystko na miał, wtedy oczywiście skórkę zostawiamy bo zawsze to więcej błonnika...

I na tym właściwie mój wpis mógłby się zakończyć, jest link do przepisu, bierzcie i korzystajcie ALE...

W tak zwanym międzyczasie wystąpiła u mnie dość szybko postępująca niechęć do smażonej cebuli. Nigdy nie lubiłam cebuli jako takiej ale w potrawach różnych gdzieś tam ją podsmażałam w razie potrzeby. Nie wiem co się stało, na dzień dzisiejszy nienawidzę smażenia cebuli, tego zapachu, smaku, no nic w ogóle. WIĘC - zmodyfikowałam nieco powyższy przepis, po drodze uprościłam go jeszcze (ale przyznam się od razu, że to właśnie dlatego, że już mamy super blender, który mieli wszystko na miał) i teraz to jest NASZ  SMALEC Z FASOLI :))

Fasolę - dużą białą - moczę tak samo, przez noc. Noc plus kilka godzin następnego dnia to idealny czas, żeby fasola porządnie napęczniała.

Płuczę, zalewam świeżą wodą (ile? trochę powyżej poziomu fasoli) i czekam aż się zagotuje.

Od razu zbieram pianę z wierzchu (dzięki temu nie będzie "uciekać" z garnka), zmniejszam ogień do minimum i... się gotuje.
Zaglądam do niej czasem; kiedy robi się miękka wsypuję sól, od razu całą łyżeczkę i... się gotuje dalej.

Gotowa jest - według mnie idealna - kiedy w charakterystyczny sposób zmienia kolor - nie jest już biała ani żółtawa tylko lekko różowa. W tym momencie ściągam fasolę z ognia i - tu następuje zasadnicza różnica (= uproszczenie) między przepisem oryginalnym a moim - nic nie odcedzam, nie przelewam, nie obieram, tylko całą zawartość garnka przerzucam do blendera (czyli fasola plus trochę wody pozostałej z gotowania), dodaję trochę majeranku i od razu blenduję na gładką masę.

Dalej - nie rozgrzewam oleju na patelni, nie smażę żadnej cebuli, tylko masę z blendera przerzucam na SUCHĄ rozgrzaną patelnię i mieszam sobie trochę łopatką, żeby ewentualny nadmiar wody po prostu odparował.

Kiedy masa ma już odpowiednią (na oko oczywiście) konsystencję, posypuję konkretnie majerankiem, wtedy dopiero podlewam trochę olejem, mieszam to wszystko i jeszcze trochę podgrzewam (nie jest to smażenie), znowu mieszając sobie trochę łopatką, żeby nic się nie przypaliło za bardzo (bo jak się przypiecze trochę to nawet dobrze robi końcowemu smakowi :)).

Jeśli trzeba (czytaj: jeśli masa wydaje się za sucha) dolewam jeszcze trochę oleju, jeszcze trochę mieszam i - tu następuje druga zasadnicza różnica w przepisach - całość posypuję cebulką prażoną.

 Teraz trzeba tylko szybko przemieszać całość, zdjąć z ognia, przełożyć do miski, na wierzch polać jeszcze trochę olejem, który do jutra wsiąknie i - teoretycznie jemy jutro a w praktyce jeszcze ciepły SMALEC Z FASOLI :) smarujemy na równie jeszcze ciepły chleb "od Poloczka", zagryzamy ogórkami kiszonymi i... potem nie umiemy ruszyć się od stołu bo d*py ciężkie ;)

Żadne zwierzę nie musiało zostać pozbawione życia, żebyśmy mogli zjeść coś smacznego a wartości odżywcze smarowidła ze słoniny a smarowidła z fasoli - cóż, nie ma co porównywać nawet...

P.s. Szkoda, że przez internet nie da się wysłać ZAPACHU. Bo właśnie - TEN smalec pachnie a ten tradycyjny - cóż... A następnego dnia, po schłodzeniu w lodówce.. MUSICIE TEGO SPRÓBOWAĆ!!

P.s. 2 - Są tacy, którzy wolą wersję ze smażoną cebulą i jabłkiem (jest bardziej "smalcowata") - zachęcam do wypróbowania obu wersji i wybrania swojej ulubionej. Nam spodobała się cebulka prażona w roli "skwarek", czego wcześniej trochę brakowało, no i jak wspomniałam wcześniej, ja już cebuli nie smażę (zresztą, już prawie niczego nie smażę). Taki czy siaki, oba pyszne! No i wegańskie :))

P.s. 3 - Wszystko robi się szybciej, niż pisze i czyta więc nie zrażajcie się, to naprawdę łatwa robota. Fasola moczy się sama, gotuje właściwie sama a potem to już tylko chwila i można jeść. Więc - SMACZNEGO!

P.s. 4 - Zrobiłam raz w końcu z jabłkiem i... - RÓBCIE Z JABŁKIEM :))))








czwartek, 12 września 2013

SZPINAK Z POMARAŃCZĄ - SAŁATKA z sosem makowym i orzechami

Dzisiaj wpis super szybki tak jak ta sałatka - prosta, efektowna, no i pyszna - i o takie nam chodzi :)

Potrzebne:

- szpinak - najlepiej młody

- pomarańcze - słodkie i soczyste

- nerkowce + orzechy włoskie (najlepiej połówki, wyglądają elegancko) = coś na ząb i do ozdoby

- sos makowy = 3 łyżki oliwy + 1 łyżka soku z cytryny + trochę soli + 1 łyżka maku - wymieszać i odstawić

1. Szpinak myjemy porządnie, odrywamy listki od łodyg a większe liście rwiemy na kawałki i wrzucamy od razu do miski.

2. Pomarańcze obieramy ze skóry, kroimy na kawałki w sam raz do jedzenia, dorzucamy do szpinaku.

3. Nerkowce i orzechy włoskie wcześniej moczymy (dlaczego? zapraszam tutaj), odsączamy, osuszamy; włoskie prażymy chwilę na suchej patelni i tak przygotowane wsypujemy wszystkie do miski.

4. Teraz wlewamy sos makowy, mieszamy wszystko pięknie i.. gwarantuję, że znika w mgnieniu oka :)


sobota, 7 września 2013

MLEKO Z NERKOWCÓW i inne MLECZKA WEGAŃSKIE


Że co?! Mleko z nerkowców? Orzechów takich? M-L-E-K-O-??

Taka mniej więcej była moja reakcja, kiedy kilkanaście miesięcy temu dowiedziałam się o tym, że Z ORZECHÓW można robić przeróżne MLEKA :) Ok, pomyślałam, może i można ale pewnie trzeba do tego nie-wiadomo-jakiego-sprzętu i nie-wiadomo-jakiej-fatygi a w ogóle to ile trzeba tych orzechów ścisnąć, żeby jakieś mleko w ogóle mieć?! :D

Jak się okazało, nie trzeba ani super sprzętu, ani za bardzo fatygi a na 1 litr mleka wystarczy 10 dkg orzechów. 

Zaprezentuję Wam dziś MLEKO Z NERKOWCÓW bo moim zdaniem jest naj, naj, najpyszniejsze! naturalnie słodkie i kremowe, po prostu bossskie :)

Potrzebujemy:

- 10 dkg nerkowców
- niecały litr przegotowanej wody
- i albo super blendera albo normalnego blendera + gazę do odcedzania

PO PIERWSZE - NAMOCZYĆ ORZECHY.

Namaczenie orzechów przed jedzeniem to kwestia zasługująca na szerszy opis ale tak w telegraficznym skrócie - każde orzechy przed spożyciem należy przepłukać z brudu, zalać wodą, jaką pijemy i zostawić na kilka godzin (nerkowce akurat tyle nie potrzebują - godzinka wystarczy). 

Po co? Po pierwsze - żeby wyciągnąć i wykorzystać z orzechów 100% ich wartości odżywczych a nie tylko 40%, jak przy pogryzaniu suchych. Po drugie -żeby ułatwić sobie trawienie. Orzechy zawierają inhibitory enzymów, które spowalniają proces kiełkowania orzechów (żeby nie kiełkowały od razu przy pierwszym deszczu), a które są obciążeniem dla pracy naszej trzustki. Po namoczeniu te związki chemiczne ulegają rozkładowi, dzięki czemu orzechy stają się dla nas znacznie bardziej lekkostrawne. 

Namoczone orzechy są pyszne - są nadal chrupiące (jedynie nerkowce trochę miękną) a przy tym "soczyste" i znacznie, znacznie lepsze w smaku! Jeśli jeszcze nigdy nie jedliście namoczonych orzechów to tak naprawdę nie wiecie, jak naprawdę smakują! :)

Wracając do produkcji mleka - namoczone orzechy wrzucamy do blendera, zalewamy wodą zdatną do picia i blendujemy. 

I teraz opcje są dwie, w zależności od blendera, jakim dysponujecie. 

Jeśli jest to zwykły blender i nieduży pojemnik, trzeba będzie połowę orzechów zalać powiedzmy 2 szklankami wody i zblendować a następnie przecedzić to wszystko przez gazę, bo na pewno zostaną jakieś niezmielone resztki i porządnie odcisnąć. Potem druga część orzechów tak samo a na koniec do odcedzonego płynu ewentualnie dolać wody, żeby uzyskać pożądaną ilość mleka (1 litr). 
Pozostałe z mielenia resztki orzechów można wykorzystać do upieczenia pysznych ciastek :)

Jeśli jest to super blender taki jak mój ;) z dużym kielichem, mielący wszystko bez pozostawiania jakichkolwiek resztek, wystarczy wsypać do niego wszystkie orzechy na raz, zalać wodą i porządnie zblendować, żeby uzyskać litr PRZE-PYSZ-NE-GO mleka :) 



Jeśli ktoś chce/czuje potrzebę można takie mleczko lekko osolić lub osłodzić, ja takich rzeczy nigdy nie robię. 

Podana przeze mnie ilość - 1 litr mleka z 10 dkg orzechów - nie jest czymś ścisłym i niezmienialnym. Stosunek wody do orzechów można dowolnie zmieniać w zależności od własnych upodobań co do konsystencji, mocy smaku, przeznaczenia mleka, itd. Dla mnie podana proporcja jest idealna, mleko nie jest ani za gęste ani zbyt rzadkie, ma smak przypominający mi smak śmietany w szklanych butelkach, którą piłam w dzieciństwie i wierzcie mi - nic z nim nie trzeba robić, po prostu pić z rozkoszą :)




P.s.  Tak samo robimy mleczka z wszelkich innych orzechów - przepyszne jest z laskowych, włoskich, migdałów :) Poza tym - kokosowe z wiórków kokosowych, słonecznikowe z pestek słonecznika, sezamowe z ziaren sezamu. Można zrobić też mleko owsiane z płatków owsianych jednak wymaga dosolenia do smaku i dodania jakiegoś oleju. 

Interesujące? Spróbujcie sami :)

poniedziałek, 2 września 2013

FIGA Z MAKIEM czyli WAPŃ w diecie wegańskiej - SŁODKIE SMAROWIDŁO :)

No właśnie, ten nieszczęsny WAPŃ.

Kiedy zostaliśmy wegetarianami wszyscy martwili się, jak będziemy zastępować mięso bo przecież białko! żelazo!
Po przejściu na weganizm to już w ogóle przechlapane bo przecież wapń! wapń jest tylko w mleku!



To chyba dobry moment, żeby rozprawić się z tym tematem i MITAMI wokół krążącymi, żeby osoby, które pomyślą sobie "ok, to jest fajne ale grozi niedoborami" przestały się martwić natychmiast po przeczytaniu tego posta (przynajmniej o nas, a może i o siebie, jedząc po nowemu? :) )

Nieco niżej przepis na PYSZNE SMAROWIDEŁKO FIGOWE Z MAKIEM a tytułem wstępu kilka słów na temat wapnia.

Do czego w ogóle potrzebny jest ten WAPŃ?

Wszyscy wiedzą, że dla zdrowych kości i zębów - u dzieci, żeby zdrowo rosły a u dorosłych, żeby się nie łamały, skoro już tak zdrowo urosły. Tak, to oczywiście prawda ale to nie wszystko. Wapnia potrzebujemy również dla prawidłowych skurczów mięśni - a więc też dla prawidłowej pracy serca -, dla prawidłowej krzepliwości krwi i wielu innych procesów zachodzących w organizmie, które potrzebują różnych pierwiastków aby zaistnieć ale pisanie o nich nie jest głównym zamierzeniem mojego posta :)

Popularne przekonanie, że wapń występuje tylko w mleku jest - UWAGA! UWAGA! - błędne.

Otóż wapnia - i to dużo! - jest w MAKU, SEZAMIE, SUSZONYCH FIGACH, ORZECHACH (MIGDAŁY!), oprócz tego w MELASIE (osobiście nie używam), ROŚLINACH STRĄCZKOWYCH, ziarnach zbóż (AMARANTUS!), roślinach ciemnozielonych (król BROKUŁ, tak, tak! :) ) i wielu warzywach, w tym - uwaga, uwaga - w MARCHEWCE! Marchew zresztą stosowana jest w leczeniu osteoporozy, oczywiście równocześnie z odstawieniem mleka - szok??! Wapń występuje ogólnie naprawdę w wielu pokarmach ale nie będę przynudzać posta, najważniejsze zostało wymienione.

ALE - w dostarczaniu wapnia nie jest najważniejsze, żeby go jak najwięcej zjeść lecz żeby jak najwięcej przyswoić. 

Co z tego, że spożyjemy wapń, jeśli za chwilę wypłuczemy go np. kawą :)
Oprócz kawy wapń "wypycha" m.in. kwas szczawiowy i dlatego, mimo że szpinak - jako warzywo ciemnozielone -  ma wapnia dużo, wcale tak wiele go w nas nie zostaje z powodu właśnie kwasu szczawiowego.
Podobno dużo kwasu szczawiowego ma też żurawina, dlatego łączenie jej np. w jaglance z morelami i figami nie jest takie dobre, jak kiedyś myślałam. Albo morele i żurawina albo figi. Ja też cały czas się uczę :)
O samej jaglance - innym razem.
A z czym łączyć wapń? - z magnezem, fosforem, witaminami A, D i E.

Wracając teraz do mleka - coraz częściej i więcej (jak dobrze!) mówi się o tym, że mleko nie jest wcale zdrowe.
Tak naprawdę przecież mleko krowy nie jest dla ludzi tylko dla cieląt! Jedyne mleko, jakiego potrzebujemy to mleko naszych matek; kiedy przestajemy ssać mleko matki nie potrzebujemy "w zamian" mleka krowy, kozy ani żadnego innego ssaka. Co więcej, mleko krowie nam szkodzi!

TO WŁAŚNIE MLEKO POWODUJE PRÓCHNICĘ I OSTEOPOROZĘ, PONIEWAŻ ZAKWASZA ORGANIZM.

Aby zneutralizować to zakwaszenie organizm (który potrzebuje równowagi kwasowo-zasadowej dla prawidłowego funkcjonowania) zaczyna wykorzystywać wapń zgromadzony w zębach i kościach i właśnie wtedy zaczynają się problemy takie jak próchnica i osteoporoza.

Oprócz tego WIĘKSZOŚĆ LUDZI NIE TRAWI I NIE TOLERUJE LAKTOZY, która występuje w mleku krowim. Rozejrzyjcie się dookoła, jak wiele dzieci i dorosłych ludzi ma alergię na mleko! Matka Natura wie co robi...
A więc - pij mleko, będziesz... nie, nie wielki. Będziesz kaleką.

Zresztą - ile wapnia tak naprawdę w dzisiejszym mleku, od krów co słońca nigdy nie widziały, pasteryzowanym i śmierdzącym, kiedy się zepsuje?

Więcej na ten temat - każdy kto ma chęć, znajdzie w internecie. Jest wiele stron, wiele artykułów naukowych i popularnych i to nie tylko o profilu wegańskim, które ten problem przybliżają i naświetlają.
Kto szuka ten znajdzie :)

Na koniec, na potwierdzenie, że ten nasz weganizm jest naprawdę zdrowy :)  przykłady z naszego życia.

Nasza starsza córka, prawie 5-letnia, wegetarianka od 2 lat, obecnie prawie weganka (dlaczego prawie? bo zdarza jej się zjeść coś nie-wegańskiego - przedszkole, goście, itd. - coś w stylu chleb z masłem czy jakieś słodycze z mlekiem w proszku) - na przeglądzie u stomatologa była ledwo miesiąc temu - wszystkie ząbki piękne i zdrowe, ani śladu próchnicy. Jeszcze nigdy nie musiała mieć zębów leczonych a oprócz mycia zębów (pastą bez fluoru!) nie zabezpieczam jej jakoś specjalnie lakowaniem czy coś. Wzrostowo, wagowo, rozwojowo - wszystko w porządku, ogólnie zdrowe, inteligentne dziecko.

Młodsza córka, rok i 2 miesiące - wegetarianka od poczęcia, weganka od 6 miesiąca życia (pierwsze 6 miesięcy tylko na piersi) - ogólnie super zdrowa, do tej pory miała tylko 3 dni gorączkowania i mega katar przy wychodzeniu pierwszych ząbków. Zębów zresztą ma już kilka, równych i zdrowych, ogólnie rośnie :) nosi ubranka odpowiednie do swojego wieku, wspaniale rozwija się pod każdym względem i naprawdę nie mam żadnych powodów aby niepokoić się o funkcjonowanie jej organizmu.  Kiedy jeszcze jadłam nabiał, mała miała wiecznie problemy skórne przypominające azs. Po odstawieniu mleka - skóra piękna i gładka!

My - od czasu weganizmu czujemy się tylko i wyłącznie jeszcze lepiej, niż po odstawieniu tylko mięsa :))

Acha, jeszcze taki "drobiazg" - paznokcie. Koniec z łamaniem, rozdwajaniem się i białymi plamkami.
I nie, nie przyjmujemy wapnia w tabletkach ani żadnych w ogóle syntetycznych witamin, pierwiastków, związków ani żadnych suplementów, z wyjątkiem witaminy B12, o której napiszę osobno innym razem.

Ok, byłby już czas na PRZEPIS :)) 



FIGA Z MAKIEM czyli banalna! i równocześnie pyszna, NATURALNIE SŁODKA PASTA DO SMAROWANIA - chleba, naleśników, ciastek i czego tam jeszcze chcecie.

 - 20 suszonych fig - namoczyć - czyli zalać wodą i zostawić na jakiś czas. Co to jest jakiś czas? Godzinka, dwie, kilka, zależy co się robi w międzyczasie :)

- Dobrze napęczniałe figi odsączyć na sicie ale resztę wody zachować - przyda się za chwilę.

- Przygotować łyżkę maku - surowego. Nie, nie, nie pochorujecie się :) Surowe jest najzdrowsze!


- I teraz figi i mak siup! do blendera i dodając nieco wody z fig blendujemy na gładką masę, taką w sam raz do smarowania :) Wygląda trochę jak karmel z puszki tylko lepiej się smaruje.

Można oczywiście zrobić taką pastę z samych fig ale dodanie maku sprawiło, że nie jest tak bardzo słodka.
Jeśli nie macie super blendera, który mieli nawet ziarenka w truskawkach, warto mak zmielić wcześniej np. w młynku do kawy, ponieważ zmielony mak = więcej wapnia wykorzystanego z niego.

I co? I smarować chlebek, naleśniki czy co tam chcecie i SMACZNEGO! :)

P.S. Przechowuje się w lodówce wspaniale przez wiele dni, to wielki plus przy domowych produkcjach...