Znajdź na blogu...

niedziela, 26 lipca 2015

KRÓLEWSKIE ŚNIADANIE - RACUCHY Z OWOCAMI I SOSEM CZEKOLADOWYM

Dawno nie było nic o śniadaniach, a to przecież najważniejszy posiłek dnia.

Przeglądając zdjęcia natknęłam się na przegapione fotki z czerwca, jeszcze z truskawkami, więc nie ma na co czekać, trzeba przypomnieć stary wpis O RACUCHACH, oczywiście bez jajek.

Przeczytajcie sobie na spokojnie, co i jak trzeba zrobić (jak zwykle u mnie niewiele), a tutaj dodam jeszcze tak:

- racuszki można spokojnie "smażyć" bez tłuszczu, na przesmarowanej tylko raz patelni, będą wtedy miękkie i delikatne, dla dzieci (i nie tylko!) idealne;

- zamiast jabłek w wersji letniej wykorzystujemy sezonowe owoce,
w czerwcu były to truskawki, teraz wspaniałe będą maliny czy jagody, a tak naprawdę pełna dowolność, tyle że NIE WCISKAMY OWOCÓW DO CIASTA NA PATELNI, a jedynie dokładamy je do racuchów już na talerzu;

- całość polewamy najlepszym sosem czekoladowym, o którym pisałam tutaj, a który króluje w naszej kuchni od dnia, w którym powstał w niej po raz pierwszy;

- kropką nad "i" w tym królewskim śniadaniu są chrupiące płatki migdałowe (nieprażone) albo, jeśli wolicie kokos, chipsy kokosowe (prażone lub nie);

- i żeby było całkiem pięknie, dołóżcie jeszcze listki mięty do dekoracji, której mnie wtedy zabrakło, do tego kawusia i... z takim starterem wolny poranek można zaczynać :)




środa, 22 lipca 2015

LODY ANANASOWE 100%

Po śniadaniu 1 małego, MOCNO DOJRZAŁEGO, słodkiego i soczystego ananasa blendujemy.

Rozlewamy do foremek, mrozimy.

Po obiedzie wyciągamy lody z foremek i słuchamy pomruków zadowolenia wydawanych przez domowników, niezależnie od ich wieku.

Weganizm jest prosty, a przy tym jaki smaczny! :)






piątek, 17 lipca 2015

Wegański TORT Z KREMEM w kilku wersjach + mały poradnik JAK W OGÓLE ZROBIĆ TORT + tzw. biszkopt Matki Weganki + bezglutenowy TORCIK BEZ PIECZENIA


Dzisiejszy wpis "chodził" za mną od co najmniej roku, a że pewna społeczność nieźle zmobilizowała mnie wczoraj do popełnienia go, nareszcie powstał - mój własny, osobisty POMOCNIK TORTOWY :)

O tym, że istnieje potrzeba pisania takich "poradników" przekonałam się na własnej skórze, bo kiedy przeszliśmy rodzinnie na weganizm okazało się, że kwestia "jak zrobić biszkopt bez jajek" potrafi zabić człowiekowi niezłego klina...

Przygotowanie pierwszego wegańskiego tortu przypadło na roczek mojej młodszej Córki. Najłatwiej byłoby kupić gotowy ale gotowy wegański tort? W moim mieście? Pozostało przekopywanie internetów i szukanie czegoś, co by się nadawało...

Jako że u nas wygląda to zawsze tak, że w dzień urodzin jest tylko imprezka kameralna w naszym ścisłym domowym gronie, a dopiero potem jest duża impreza rodzinna, pierwsze wegańskie torty musiały być od razu dwa.


Tort nr 1, a właściwie torcik, był typowym torcikiem BEZ PIECZENIA, bez jakiejkolwiek mąki, cukru i różnych takich, naturalnie słodki, łatwy w przygotowaniu i naprawdę smaczny tort marchewkowo-figowy na bazie kaszy jaglanej, idealny dla rocznego dziecka.

Przepis znalazłam tutaj, deser po kilku godzinach w lodówce trzymał fason świetnie i polecam go naprawdę szczerze, nie tylko roczniakom :)


Tort nr 2 był dla odmiany mega-tortem z prawdziwego zdarzenia, z przepisu Olgi Smile, konkretnie tego, obłędnie czekoladowo-pomarańczowy, chociaż trzeba przyznać, że nieco "ciężki", tort, którego nie da rady zjeść więcej, niż jeden kawałek, a i ten jeden wystarcza za deser i prawie kolację.

Gości było dużo, więc ciasta potrzebowałam 2 sztuki, narobiłam się przy nich okrutnie, ale efekt był faktycznie powalający! Jedyne co zmieniłam w stosunku do oryginalnego przepisu to użyłam gotowego kremu czekoladowego z Rossmanna zamiast czekolady i masła orzechowego, o czym zresztą można przeczytać w komentarzach pod tortem Olgi :) Tort dobrze się trzymał, dojadaliśmy resztki przez tydzień i nic się nie psuło, jedyne, przed czym ostrzegam, to blendowanie - nie zabierajcie się za ten krem nie mając porządnego blendera, który nie uciągnie ciężkiej masy. Ja robiłam go z Vitamixem, a i tak musiała być przerwa na przestygnięcie silnika. Zdjęć niestety brak, przepadły bezpowrotnie wraz ze śmiercią poprzedniego lapka... (Z tego samego powodu zresztą nie mam wielu innych zdjęć, dlatego dziś dużo napiszę ale dużo nie pokażę).

Po takich doświadczeniach postanowiłam, że muszę znaleźć alternatywę dla tradycyjnego biszkoptu tortowego, bo nie wyobrażałam sobie przy każdej kolejnej okazji siedzieć 12 godzin w kuchni przy robieniu tortów-nie tortów ;) Wcześniej robiłam zawsze normalne torty: biszkopt + krem, wg przepisu i instrukcji mojej Babci, robiącej najlepsze torty na świecie, i naprawdę żal mi było, że już nigdy więcej takich nie zrobię...

Objawieniem okazał się tort Matki Weganki (z nie istniejącego już niestety bloga, na szczęście przepis zachowałam w formie papierowej), który za pierwszym razem wyszedł mi tak dobrze, że od tej pory nie kombinowałam już z innymi. W oryginale tort był przekładany śmietaną kokosową i owocami, ja zrobiłam w ciągu kilku imprez kilka innych, różnych wersji, za każdym razem jednak bazą był ten sam "biszkopt". Napisałam "biszkopt" w cudzysłowie, bo prawdziwy biszkopt to ciasto na bazie jaj, pozwolicie jednak, że dalej będę pisała już normalnie?

Więc wegański biszkopt wg Matki Weganki (z moimi uwagami w nawiasach) robi się tak:

- 2 szklanki mąki pszennej
(można użyć pełnoziarnistej ale ciasto będzie ciemniejsze i nie wyrośnie zbyt wysoko,
do tortów najlepsza jest jednak najzwyklejsza mąka tortowa)

- 2 łyżeczki proszku do pieczenia

- 1 szklanka cukru (ja daję zawsze max 3/4 szklanki)
(można użyć brązowego, z jego powodu ciasto też wyjdzie ciemniejsze ale inaczej, niż od mąki, bardziej karmelowo, czasem jest to pożądane dla lepszego kontrastu z jasnym kremem)

- szczypta soli (sprawia, że smak słodki jest bardziej słodki)

- 1 torebka cukru waniliowego
(ostatnio zamiast niego użyłam samej WANILII, ciasto pachniało i smakowało obłędnie 
i teraz już na pewno będę robić tylko w tej wersji)

- 1/2 szklanki oleju

wymieszać. Do tego dodać:

- 1 szklankę mleka roślinnego (moim zdaniem ryżowe lepsze, niż sojowe),

z rozpuszczoną w nim:

- 1 łyżeczką sody oczyszczonej oraz
- 2 łyżkami soku z cytryny.

Całość szybko wymieszać, wlać do formy i piec około 45 minut w 180 stopniach
 (bo oczywiście cały proces należy zacząć od nagrzania piekarnika :)).


W ten sam sposób można zrobić biszkopt brązowy, dodając po prostu 2 łyżki kakao.

I teraz - garść przydatnych być może informacji.

Pierwsza sprawa - czym różni się soda od proszku do pieczenia i dlaczego czasem daje się jedno i drugie razem? Świetne wyjaśnienie znalazłam kiedyś tutaj. W naszym konkretnym przypadku trzeba pamiętać o tym, że soda wchodzi w reakcję z cytryną od razu po połączeniu w mleku, dlatego robi się to na końcu i wymieszane ciasto należy natychmiast włożyć do piekarnika.

Druga sprawa - jeśli zdarzy się, że ciasto popęka z wierzchu lub zrobi się górka, nie przejmujcie się, w kolejnych krokach będziemy robić z tym porządek :)

Trzecia sprawa - a właściwie najpierwsza - tzw. biszkopt pieczemy przynajmniej 1 dzień a najlepiej 2 dni wcześniej, niż potrzebujemy tort. Upieczone ciasto zostawiamy w formie do całkowitego ostygnięcia i im więcej czasu będzie na to, tym lepiej (czytaj: tym większa szansa, że biszkopt nie rozwali się przy krojeniu go na blaty).  

No i właśnie, blaty. Dużo zależy od tego, w jaki sposób wyrośnie ciasto (a to zależy m.in. od mąki). Jeśli wyjdzie ładne wysokie i równe, spokojnie da się przekroić na 3 blaty. Jeśli z jakiegoś powodu zrobi się ta nieszczęsna górka, nie ma co się przejmować, blaty będą 2, a ścięta górka drobno pokruszona posłuży za wykończenie boków tortu. 

Można też ewentualnie upiec 2 ciasta i każde przekroić na pół, tort będzie wtedy bardzo wysoki. W takim przypadku pamiętajcie jednak o takim "drobiazgu" jak ścięcie "skórki" z blatów, które będą w środku czyli np. dolna połówka pierwszego biszkoptu idzie na sam dół tortu, drugiej połówce ścinamy wierzchnią "skórkę" i to będzie drugi blat, z drugiego ciasta z górnej połówki też ścinamy "skórkę" i to będzie 3 blat i ostatnia część (czyli dolna połowa drugiego biszkoptu) odwrócona do góry nogami będzie zamykającym tort blatem.

Do pięknego krojenia blatów tortowych służy taki przyrząd jak struna do tortów, której oczywiście w mojej prostej kuchni nie mam ;) Jakoś sobie radzę zwykłym dużym nożem, tym samym, którym kroję chleb i w ogóle wszystko inne. Praktyka czyni mistrza ale nawet jeśli blaty nie wyjdą Wam mistrzowsko równe to co? Ktoś odmówi zjedzenia ciasta? Nie przejmujcie się za bardzo, ot co. Albo zaopatrzcie się najpierw w strunę, jeśli wolicie.

Będąc przy blatach powiem od razu o nasączaniu ciasta.
Czy to robić czy nie robić trzeba ocenić uwzględniając "wypełnienie" tortu. 
Jeśli tort będzie przekładany zwykłym, zwartym kremem, warto nasączyć każdy blat przed posmarowaniem, żeby ciasto nie było za suche, czyli stosujemy schemat: blat, nasączenie, krem, blat, nasączenie, krem, itd. 
Jeśli krem będzie lekko wilgotny i jeszcze przekładany owocami, nasączanie blatów lepiej sobie podarować, żeby tort nie zmienił się w mokrego gniota.

Do nasączania blatów tradycyjnie używa się wody z cukrem i kieliszkiem wódki, jednak ze względu na jedzące je zazwyczaj dzieci lepiej użyć np. wody z cukrem i sokiem z pomarańczy albo cytryny. Ważne naprawdę, żeby nie zalać biszkoptu, dolny blat najlepiej nasączyć nieco mniej, niż pozostałe, ponieważ wilgoć z całego tortu i tak będzie ciągnąć w dół. 
No i właśnie, co z tymi kremami. 

Osobiście przekładałam torty już w różny sposób, starając się dopasowywać je do okoliczności, i mogę podpowiedzieć Wam kilka wersji, trafiających w większość gustów:

1. Tort z kremem z nerkowców, lekko usztywnionym agarem (taki trochę serek), dla równowagi "nadzianym" pokrojoną w plasterki "Mieszanką Krakowską". Dzięki lekko kwaskowej galaretce tort nie był mdły, no a zachwyt dzieci taką niespodzianką w cieście - bezcenny! Blaty jak najbardziej nasączone, "ponczem" bezalkoholowym czyli wodą z cukrem i cytryną, tort wykończony opłatkiem z nadrukiem, boki obsypane wiórkami kokosowymi.

Nerkowców już nie używam ale kolorowa galaretka pokrojona w plasterki i lekko powciskana w krem to patent mojej Babci, który szczerze polecam do tortów nie tylko dziecięcych :)

2. Tort "Mon Cheri" - czekoladowe blaty smarowane konfiturą wiśniową razem z wiśniami (tak konkretnie, na jeden blat jeden słoiczek i w tym przypadku nasączanie niepotrzebne) i jeszcze cienką warstwą gorzkiego kremu czekoladowego. Góra wykończona wiśniami i całość oblana czekoladą, czyli coś, co uwielbiam ja!

3. Tort z marcepanem - również czekoladowe blaty przesmarowane lekko powidłami śliwkowymi i przekładane masą marcepanową homemade (obrane migdały zmielone z cukrem i likierem amaretto) czyli coś, co najbardziej lubi M. (marcepan).

4. Torty z kremami na margarynie i o tym będzie ostatnia część tej niekończącej się opowieści...


Kremy tortowe na margarynie robiła moja Babcia i takie też robiłam ja, jeszcze za niewegańskich czasów, tak, jak mnie nauczyła.

Margarynę ucierało się po prostu z cukrem pudrem, a potem można było dodać do niego:

1. Kakao, żeby mieć brązowy krem do jasnych biszkoptów albo

2. Drobno posiekane orzechy włoskie, którymi na koniec obsypywało się jeszcze boki tortu (super opcja! polecam)

albo poukładać na nim właśnie tę wspomnianą wyżej, pokrojoną w plasterki kolorową galaretkę w czekoladzie.


Mając dostęp do wegańskiej margaryny zweganizować taki krem to banał - miksujemy 2 kostki Alsana (250 g) z 2 szklankami cukru pudru (2 x 200 g) i już -, natomiast moją modyfikacją jest dodanie do kremu owoców.
Do tej pory wypróbowałam trzy wersje i wszystkie uważam za udane:


1. Krem malinowy - mix z koszyczkiem malin, w krem na torcie powkładane całe maliny i borówki amerykańskie

2. Krem mandarynkowy - mix z 12 mandarynkami, w krem powkładane cząstki mandarynek

3. Krem nektarynkowy - mix z 10 nektarynkami, w krem powkładane plastry nektarynek.

Na pewno sprawdzę jeszcze inne opcje, tylko niewiele mam czasu na takie zabawy niestety...

Uwagi do wykonania kremu:

1. Margarynę kilka godzin wcześniej należy wyjąć z lodówki i zostawić, żeby zmiękła.

2. Miksować koniecznie z cukrem PUDREM, żeby kryształki cukru nie chrupały w zębach ;)

3. Miksować delikatnie na wolnych obrotach, żeby krem się nie zwarzył.

4. Owoce dodawać stopniowo, żeby nie zrobiła się mokra ciapa; różne są wielkości owoców, różny stopień ich dojrzałości, więc jeśli mnie wyszło 10 nektarynek, innej osobie może wystarczyć 8, a jeszcze inna będzie potrzebowała 2 sztuki więcej; najlepiej dać najpierw połowę, a potem dodawać i kosztować, do uzyskania pożądanego smaku.

Gotowy krem jest miękki i puszysty ale nie bójcie się, tort nie będzie się rozwalał, po kilku godzinach w lodówce margaryna na powrót stężeje i wszystko będzie ok (dzięki owocom nie będzie z kolei zbyt twarda). Używając takiego kremu i dodatkowo owoców do przekładania już nie musimy nasączać blatów, ciasto będzie idealnie wilgotne bez tego.

Jeśli ktoś robi taki tort po raz pierwszy pewnie zastanowi się przez chwilę z nożem w ręku, ile tego kremu w ogóle posmarować? :) Moja podpowiedź: podziel sobie cały krem na 3 talerze, 1 część idzie na pierwszy blat, 2 na drugi, 3 na górę i boki tortu, koniec problemu.

W przypadku robienia tortu 2-blatowego, jak ja ostatnio (właśnie z powodu górki, która niespodziewanie wyrosła mi w formie), trzecia część kremu zostaje do posmarowania innego ciasta albo naleśników na śniadanie (naleśnik przesmarowany kremem i nafaszerowany owocami, dobre). Można zrobić od razu mniej kremu ale mnie nie chciało się kombinować z proporcjami.

Korzyść z takiej górki wspomniałam już gdzieś wyżej, ścięte ciasto kruszymy drobno i mamy super boki tortu, zamiast wiórków kokosowych czy orzechów.

Żeby okruszki, orzechy lub wiórki trzymały się tortu, trzeba cały dookoła wysmarować kremem ale niezbyt grubo, taki wyrównujący i zamykający dziury podkład.

Na małych zdjęciach pokazałam jak wszystko mniej więcej wygląda krok po kroku, fotki były robione w czasie robienia tortu (w dniu imprezy rano), tak że wybaczcie ich pospieszność... Chodziło mi przede wszystkim o pokazanie, że to nie musi być wszystko idealnie posmarowane i poukładane, żeby ostateczny efekt zadowolił gości.

Krem stężeje i nie będzie widać fałdek, owoce i tak będą pokrojone, więc nie muszą być identycznych rozmiarów, a siedzący obok siebie goście na pewno nie będą porównywać sowich kawałków, czy są idealnie równej grubości. Najważniejsze, żeby wszystko było ŚWIEŻE, smaczne i ładne, a na pewno zostaną nam wybaczone drobne niedociągnięcia kosmetyczne, w końcu nie jesteśmy pracownią tortów ;)

Ostatnia sprawa to wykończenie tortu.

Bezpośrednio na krem na samej górze układamy owoce albo całość razem z bokami obsypujemy posiekanymi orzechami lub wiórkami kokosowymi, na górze można wtedy ułożyć jakieś dekoracje z kolorowych opłatków albo wylać esy-floresy cienka strużką czekolady, grunt, żeby nie namieszać za dużo i żeby całość była harmonijna.

Mój ostatni tort to biszkopt pieczony z wanilią i brązowym cukrem trzcinowym, krem nektarynkowy z ułożonymi na nim dodatkowymi nektarynkami, wykończony malinami i borówkami amerykańskimi, boki obsypane okruszkami ciasta. Podobno był to najlepszy tort z wszystkich, jakie zrobiłam, dlatego nareszcie zdobyłam się na odwagę, żeby Wam coś takiego pokazać...



Mam nadzieję, że mój dzisiejszy wpis będzie dla Was pomocą przy robieniu pierwszych wegańskich tortów, że ta strona będzie otwarta w Waszych komputerach, telefonach i tabletach, kiedy będą powstawały imprezowe ciacha w Waszych kuchniach.

Jestem pewna, że kiedy się rozkręcicie poczujecie, że na tej bazie możecie zrobić wszystko, co tylko przyjdzie Wam do głowy, bo w końcu... wszystko jest w głowie :) Pozdrawiam ciepło!

Sylwia

P.s. Muszę dodać koniecznie jeszcze 2 uwagi.

Pierwsza - nie miejcie obaw o smak kremu na margarynie, to nie ma nic wspólnego z ordynarnym smakiem zwykłej margaryny, jaki być może niektórzy pamiętają.
Margaryna utarta z cukrem i schłodzona smakuje naprawdę świetnie, cukru można dać mniej lub więcej, wg uznania. Dodatek owoców zmienia ten krem w coś, o co wszyscy goście pytają: "z czego jest ten krem??" i wszyscy zdziwieni, że z margaryny.

Druga sprawa - margaryny wegańskie.
Mniej doświadczonym osobom wydawać może się dziwna kwestia wegańskości lub nie margaryny, która przecież z założenia jest tłuszczem roślinnym. Niestety do większości margaryn dodawana jest witamina D3, która pochodzi jak najbardziej od zwierząt,  a nawet jeśli nie ma w składzie tej witaminy, to z pewnością jest w nim coś takiego jak monoglicerydy kwasów tłuszczowych, które w zwykłych produktach również są pochodzenia zwierzęcego. Tak więc w przeciętnym polskim sklepie margaryny wegańskiej nie kupicie.

W mniej przeciętnym oraz w internecie znajdziecie np. margarynę ALSAN, która skład ma taki:

- olej rzepakowy, olej palmowy, woda, emulgatory roślinne E471 + E472c, naturalny aromat, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, witaminy E i A, barwnik: karoten

i nadaje się zarówno do pieczenia, smażenia, jak i smarowania pieczywa, choć ja osobiście używam margaryny tylko i wyłącznie do tego jednego celu, jaki opisałam powyżej.

W razie jakichkolwiek jeszcze pytań czy wątpliwości służę pomocą, na razie to chyba naprawdę już wszystko :)