Znajdź na blogu...

wtorek, 22 września 2015

ZUPA KREM Z DYNI - jak zwykle ekspresowa. GOTOWANIE WG 5 PRZEMIAN.

Dynia w gulaszu jednym, dynia w gulaszu drugim i jeszcze zostało pół dyni, więc dziś - ZUPA KREM Z DYNI.

Jak to u mnie, obiad musi robić się w miarę szybko, żeby więcej czasu na życie starczyło ;)

Przepis będzie więc łatwy, a przy okazji znowu ze wskazówkami, co po kolei dodawać wg 5 przemian.

Zaczynamy od rozgrzania 2 łyżek oleju kokosowego w garnku (i na początek mamy Ogień).

Teraz idzie dynia - obraną ze skóry kroimy na mniejsze kawałki, ale bez specjalnej pieczołowitości, bo na koniec i tak wszystko zmieli blender. Na bieżąco dorzucamy do garnka mieszając za każdym razem i to jest element Ziemi.

Do tego ze 2 marchewki (dalej Z), żeby zjeść trochę marchewki po prostu :) Kroimy na mniejsze kawałki, dorzucamy do dyni, mieszamy.

Teraz Metal (ostre) - 1 cebula poszatkowana z grubsza, do garnka i mieszamy.

Kawałek świeżego imbiru (około 5-6 cm), kroimy na kilka kawałków, do garnka, mieszamy.

Pieprzu ile kto lubi, jakieś pół płaskiej łyżeczki, mieszamy.

Ze 2 łyżeczki mieszanki przypraw curry (dalej Metal), mieszamy.

Teraz Woda - ale jeszcze nie woda :)) Najpierw sól - 1 płaska łyżeczka soli morskiej. Tak, mieszamy :)) Można dodać też 1 łyżeczkę bulionu warzywnego w proszku ale nie jest to konieczne. I teraz dolewamy zimnej wody, tyle, żeby przykryła wszystko, co jest w garnku. Pokrywka, średni ogień, gotuje się.

Zupka sobie mięknie i przechodzi smakami, a my w tym czasie sprzątamy blat i szykujemy sobie Drzewo czyli natkę pietruszki do posypania zupy już na talerzu, wyciągamy z szafki popping z amarantusa (inaczej amarantus ekspandowany, dmuchany) oraz mleczko kokosowe, no i blender.

Kto ma Vitamixa lub inny blender kielichowy, przelewa teraz wszystko z garnka do kielicha i miksuje całość na wspaniały dyniowy krem (dzięki temu dzieci nie widzą marchewki i cebuli).
Kto nie ma, blenduje "żyrafą" w garnku.

Już na talerzach posypujemy krem natką pietruszki (Drzewo), kilkoma łyżkami amarantusowego poppingu (Ogień) i na koniec polewamy lekko mleczkiem kokosowym (Ziemia), uzyskując rozgrzewającą i harmonizującą zupę na obiad czy kolację w zimny dzień.

Dziś jedliśmy zagryzając gorącymi tostami ale można zrobić też grzanki i dodać bezpośrednio do kremu.

100% vegan, bez wyrzeczeń, super ekspres i jeszcze harmonijnie - czego trzeba nam więcej?..

Pozdrawiam Was gorąco i życzę jak zwykle SMACZNEGO!

P.s. Jeśli jeszcze nigdy nie robiliście zakupów u mnie w sklepie, zapraszam serdecznie tutaj :)

P.s. 2 Taki krem z dyni najlepszy jest z dyni upieczonej wcześniej w piekarniku, ale że mnie prawie zawsze się spieszy... Warzywa podduszone na oleju w garnku są równie aromatyczne, a czas przygotowania obiadu sprowadzony do minimum. Wypróbujcie i piszcie.


sobota, 19 września 2015

Wegański GULASZ SOJOWY + DYNIOWO-PIECZARKOWY

Hej!

Dzisiaj miało być coś innego ale nie wyszło i wylądowało w koszu, więc podam Wam ekspresowy przepis na szybki obiad.


W ten sam sposób możemy przygotować pyszny gulasz.


Na etapie pomiędzy wstępnym zmiękczaniem a przyprawianiem po prostu ściągamy kotlety na chwilę z patelni, kroimy szybko na paski, wrzucamy spowrotem na patelnię i dalej już postępujemy tak samo (przyprawianie, dodawanie tłuszczu, dolewanie wody, itd.).

W międzyczasie gotujemy spaghetti i szykujemy szybką sałatkę z sałaty lodowej, pomidorów, bazylii suszonej i świeżej + olej konopny i trochę soli.

Gotowy gulasz wymieszałam z resztą wczorajszego obiadu, który świetnie się przechował do dziś, GULASZEM DYNIOWO-PIECZARKOWYM Z IMBIREM (tym razem dodałam starty na tarce świeży kawałek imbiru).

Obiad gotowy, smacznego! :)


czwartek, 17 września 2015

GĘSTA ZUPA Z SOCZEWICY zwana dalem (dhalem). GOTOWANIE WG KUCHNI 5 PRZEMIAN

Bardzo lubię zupę z soczewicą, zwłaszcza kiedy przychodzi jesień i zima.

Zazwyczaj jest ona u nas drugim etapem po daniu z soczewicą i warzywami, o czym pisałam tutaj.

Dzisiaj zachciało mi się zupy z soczewicy ale nie było dania wczoraj :) więc dzisiejsza wersja powstała nieco inaczej.

Poza tym - jeszcze nigdy nie wspominałam, że od wielu lat wszystko, co gotuję, staram się robić wg filozofii 5 przemian i właśnie jest świetna okazja, żeby Wam ją przedstawić na praktycznym przykładzie.

Najprościej rzecz ujmując 5 przemian związanych jest z 5 żywiołami - elementami, z którymi związane jest wszystko, co istnieje w naszym świecie. Elementy te oddziałują ze sobą w różnych cyklach, albo wspierających/tworzących albo niszczących lub wyczerpujących. Najważniejsze, aby unikać cyklów niszczących, a kiedy tylko można, wykorzystywać oddziaływania wzmacniające.

Filozofia 5 elementów rozciąga się na wiele płaszczyzn (m.in. na przestrzeń, w której żyjemy i pracujemy, co jest podstawą sztuki Feng Shui, którą zresztą zajmuję się od lat ), również na pożywienie, które rośnie i które przygotowujemy w naszych kuchniach.

W telegraficznym skrócie prawidłowy czyli tworzący/budujący cykl 5 żywiołów to: Drzewo - Ogień - Ziemia - Metal - Woda. Gotując rozpoczyna się zazwyczaj od Ognia (zagotowanie wrzątku lub rozgrzanie oleju). Potem dodaje się stopniowo elementy kolejnych żywiołów, zachowując między nimi przynajmniej małe odstępy (dotyczy to zarówno warzyw i innych składników, jak i przypraw).
Oczywiście cała teoria 5 przemian jest trochę bardziej złożona, jednak tytułem wstępu najważniejsze zdążyłam już wyjaśnić.

Dzisiejszą zupę z soczewicy zgodnie z 5 przemianami robimy tak:

- w garnku rozgrzewamy olej kokosowy (czyli zaczynamy od Ognia),
- wrzucamy na niego startą na dużych oczkach tarki marchew (4 sztuki), mieszamy (tu mamy Ziemię),
- ścieramy seler (pół dużego), dodajemy do marchwi, mieszamy (seler należy do Metalu),
- kroimy cebulę w drobną kostkę, dodajemy do garnka, mieszamy (dalej Metal),
- solimy to wszystko trochę (pół łyżeczki soli morskiej), mieszamy (sól należy do Wody),
- dodajemy kilka drobno pokrojonych suszonych pomidorów, mieszamy (przemiana Drzewa),
- dodajemy 1/3 łyżeczki kurkumy (znowu Ogień),
- wsypujemy 250g przepłukanej czerwonej soczewicy (Ziemia),
- przyprawiamy dodatkowo: łyżeczka papryki w proszku (Z), pół łyżeczki pieprzu (M), jeszcze pół łyżeczki soli (W),
- zalewamy całość wodą (2 razy więcej, niż to, co w garnku) (W),
- i zostawiamy na małym ogniu, żeby soczewica powoli się rozgotowywała.

Po ok. pół godziny warto zajrzeć do garnka, dolać więcej wody (cały czas jesteśmy przy W) i jeszcze zostawić. Kiedy w garnku widać już piękne błotko zamiast wyraźnych warzyw i soczewicy, wyłączamy ogień i najlepiej, jeśli zupa może postać jeszcze jakiś czas.

Po mniej więcej godzinie jest już idealna do jedzenia (moim zdaniem), już na talerzu można posypać natką pietruszki (Drzewo), której mnie dziś zabrakło.

Taka zupa jest sycąca, pożywna i im dłużej stoi, tym lepiej smakuje. Można ją oczywiście doprawić nieco ostrzej, jednak ze względu na dzieci u mnie przeważają raczej wersje light (kto chce doprawia sobie mocniej już na talerzu).

Czy chcielibyście, żeby częściej podawać przepisy właśnie w taki sposób?


wtorek, 15 września 2015

DIETA DR DĄBROWSKIEJ - cz.4, podsumowanie

Ostatni wpis na ten temat długo czekał na swój moment ale zrobiłam to celowo - chciałam pisać o długofalowych efektach i nowych przyzwyczajeniach, natomiast nie byłam w stanie przewidzieć, przez ile czasu będą one działać.

Od mojego eksperymentu mija właśnie pół roku i okazuje się, że to najlepsza pora na ostateczne podsumowane tego doświadczenia.

Jak pisałam w poprzedniej części http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2015/05/dieta-warzywno-owocowa-cz3-wrazenia.html, wiele zasad diety przerodziło się u nas w nowe nawyki żywieniowe.

Przede wszystkim przez bardzo długi czas nie mieliśmy ochoty na żadne przetworzone jedzenie, najchętniej jedliśmy owoce i warzywa w najbliższej naturalnej postaci (surowe lub lekko ogrzane), a czas temu sprzyjał - wiosna, lato, mnogość świeżego, dobrego, kolorowego jadła :)

Zdecydowanie chętniej jadłam na śniadanie michę pomidorów z ogórkami kiszonymi, a do tego na zagrychę 2 kromki chleba, niż odwrotnie. Odrzucało mnie od wszelkich ciastek, chipsów i w ogóle słodyczy, z wyjątkiem słodkich owoców. Nie miałam ochoty nawet na makarony, które normalnie lubię jeść, nie smakowało mi też nic ze zwykłej mąki pszennej (pieczywo, naleśniki, itd.), jedynie pełnoziarniste produkty. Na początku powrotu do normalnego jedzenia nie smakowały mi nawet ziemniaki! Kawę piliśmy raz dziennie, napojów innych, niż woda, wcale.

Jednak, jako że nasza rodzina to 2+2 czyli osób wpływających na to, co na stole, jest więcej, a to ktoś miał chęć na zwykłe "białe" naleśniki, a to ktoś woli zwykłe spaghetti od razowego, a to ktoś chciałby bagietkę, a to chipsy, bo piątek, piąteczek, piątunio.

I kiedy te rzeczy zaczęły w zasięgu ręki się pojawiać, ręka zaczęła po nie sięgać, najpierw tylko skubiąc odrobinę, a po jakimś czasie zjadając np. całą paczkę chipsów bez mrugnięcia okiem. Bo tak chyba działa ludzki mózg, ciągnie go do tych cholernych chipsów i najchętniej popija je szklaneczką miętówki z lodem, bo piątek, bo lato, bo trochę luzu trzeba sobie dać, bo przecież nie można ciągle się spinać, bo wystarczająco dużo mamy obciążeń na co dzień, żeby jeszcze z jedzeniem się męczyć i czegoś sobie odmawiać, niby dla zdrowia.

I tak, pół roku po wiosennym oczyszczaniu, znowu chętnie wciągam chipsy (oczywiście nie codziennie, powiedzmy w ten przysłowiowy piątek), galaretki w czekoladzie, białe naleśniki i ciepłe tosty z kremem czekoladowym i jeszcze konfiturą na to, ale wiecie co? Nie zamierzam przejmować się tym nic, a nic :) Mamy dobre nawyki żywieniowe jako fundament naszego odżywiania i to jest podstawa do tego, żeby swobodnie pozwolić sobie na takie przyjemności.

Nasze codzienne jedzenie, porównując do większości ludzi, których znamy, jest, uważam, na bardzo dobrym poziomie. Sam weganizm sprawia, że już "na dzień dobry" nie jemy mięsa, nabiału i wszystkiego, co związane z ich produkcją. Jak pisałam już też wielokrotnie tutaj, nasze posiłki nie są skomplikowane, staram się przy gotowaniu jak najmniej przetwarzać żywność, jemy zdecydowanie więcej rzeczy pieczonych, niż smażonych, więcej tylko lekko ogrzanych/zmiękczonych, niż długo gotowanych, itd. Świeże warzywa i owoce są u nas codziennie, a kiedy zbliża się jesień i zima, normą w naszym domu będą kasze gryczana i jaglana, fasola, soczewica, ziemniaki i warzywa korzeniowe pieczone, rozgrzewające przyprawy, kiszonki, owoce suszone, orzechy, pestki, nasiona, ziarna, itd.

Te 10% dodatków w postaci chipsów w piątek, tak jak i te trochę cukru, które tu i ówdzie się pojawia, w ogólnym rozrachunku jest bez znaczenia, baza jest wystarczająco dobra, żeby nam to nie szkodziło. Z drugiej strony jednak z pewnością będziemy sobie takie wiosenne oczyszczania powtarzać, choćby dla symbolicznego odnowienia po zimie, która niestety dopiero przed nami i szczerze polecam spróbować wszystkim, którym przeszedł taki pomysł przez myśl, bo to naprawdę ciekawe doświadczenie, odstawić prawie wszystko, oczyścić zmysły i zacząć przyjmować na nowo.

Podsumowując ten cykl załączam linki do 3 poprzednich wpisów, żeby nie trzeba było szukać po całym blogu:

Dieta dr Dąbrowskiej cz.1 - wstęp


Dieta dr Dąbrowskiej cz.2 - zasady diety


Dieta dr Dąbrowskiej cz.3 - wrażenia





A przy okazji tematu diety mam też dla Was interesującą ofertę.

Zostałam poproszona i z chęcią zgodziłam się, aby zaprezentować Wam Ośrodek Dietetyki i Piękna Drzewo Życia. Jest to całkowicie nowy ośrodek, aspirujący do kliniki, leczenia DIETĄ ROŚLINNĄ.

Pierwsze turnusy ruszają jeszcze we wrześniu, a w czasie tygodniowego pobytu Ośrodek oferuje:

- pobyt w luksusowym obiekcie nad morzem, z pełnym wyżywieniem w oparciu o dietę roślinną,
- konsultacje dietetyczne z dietetykiem i lekarzem, opiekę lekarską,
- zróżnicowane zajęcia ruchowe, warsztaty na temat zdrowego stylu życia,
- opiekę profesjonalnego trenera przez cały czas pobytu,
- praktyczne spotkania z dietetykiem w formule "Szkoły Gotowania",
- leczenie, warsztaty i wykłady, by móc kontynuować działania już samodzielnie w domu.

To pierwszy taki ośrodek w Polsce, można porównywać go z ośrodkami europejskimi, oferującymi np. terapię Gersona, a korzystając z niego za moim poleceniem, możecie zyskać 20% rabatu do ceny za turnus.

Wystarczy wydrukować załączoną ulotkę, na górze wpisać "Blog Wszystko jest w głowie" i zabrać ze sobą jadąc na wczasy :)


P.s. Planuję otworzyć kolejny cykl wpisów, tym razem w temacie przechodzenia na weganizm, jak zacząć, na czym bazować + podstawowa wiedza żywieniowa w pigułce, co Wy na to?

czwartek, 10 września 2015

Wegański PLACEK PO WĘGIERSKU

Idzie zima.
No dobra, najpierw jesień ale zimnooooo już.

Najlepsze jedzenie na takie dni to wszelkie gulasze, ciepłe kasze, pieczone warzywa, no i gorące placki ziemniaczane :) 
Od czasu do czasu chce mi się takie placki trochę podrasować i wtedy mamy placek po węgiersku, oczywiście w wersji vegan.

Podstawowy przepis na placki bez jajek znajdziecie tutaj.
Żeby duży placek nie łamał się na patelni część ziemniaków ścieram tak samo na dużych oczkach, a część (powiedzmy 1/3) blenduję na papkę i mieszam wszystko razem, wtedy jest idealny.

Zamiast mięsnego gulaszu do środka świetnie pasują pieczarki podsmażane z cebulką, do tego obowiązkowo czerwona papryka, no i oczywiście przyprawy - papryka w proszku, pieprz, czosnek, sól. 

Można dodać jeszcze kotlety sojowe pokrojone w kostkę, przygotowane wcześniej w ten sposób, ale bez nich placek też jest dobrze napakowany i również pyszny.



Tradycyjną śmietanę od lat zastępujemy "śmietaną" ze słonecznika, na którą przepis znajdziecie tutaj. Część takiej śmietany mieszam z gulaszem, reszta służy do oblania placków z góry. Do tego ogóreczki na zagryzkę, posolone pomidorki i w zasadzie to już wszystko, czego trzeba do zrobienia takich oto wspaniałych placków po wegańsko-węgiersku :) SMACZNEGO!