Znajdź na blogu...

środa, 19 września 2012

Termometr do kąpieli

Tytułowy przedmiot rozbawił mnie w życiu tak wiele razy, że muszę w końcu o nim napisać.

Przygotowując wyprawkę dla swojego pierwszego dziecka oczywiście wspomagałam się "listami rzeczy niezbędnych", umieszczonymi właściwie wszędzie (internet, poradniki książkowe, broszurki dla zupełnie "zielonych" mam itp.). Termometr do kąpieli zajmował na nich ZAWSZE jakieś miejsce, więc dałam sobie wbić do głowy, że bez niego nie wykąpię dziecka, nie ma takiej możliwości po prostu. Bez termometru do kąpieli na pewno zrobię dziecku krzywdę, wkładając je do zimnej wody lub wrzątku, bo przecież skąd ja sama mogłabym wiedzieć czy woda w wanience jest właściwa dla stworzenia z innej planety czyli niemowlęcia... Termometr do kąpieli oczywiście nabyłam - jak i wiele innych, równie "niezbędnych" rzeczy, o czym jeszcze będę pisać - i oczywiście użyłam go. RAZ. W celu stwierdzenia właściwej temperatury do kąpieli mojej nowo narodzonej córki rzecz jasna. A tak naprawdę, w celu stwierdzenia, że ten cały termometr jest do .upy mówiąc delikatnie, bo woda wg mnie była za zimna i w ogóle to jakiś cyrk na kółkach z tym termometrem. Kreska jeździła w górę i w dół w miarę dolewania wody to zimnej, to ciepłej; a kiedy w końcu termometr się "uśmiechnął", wody było oczywiście za dużo. Ostatecznie i tak wykąpaliśmy dziecko w za zimnej, bo przecież trzeba je było jeszcze rozebrać...

Nasz termometr do kąpieli powędrował więc na dno szuflady a potem pewnie dostał go ktoś przy okazji oddawania rzeczy, które mogły przydać się jeszcze jakiemuś dzidziusiowi. W sumie dobra rzecz - do wywołania ataku śmiechu u rodziców, chociaż u bardziej przewrażliwionych mógłby wywołać i inny atak...

Umówimy się - jedyna słuszna metoda to metoda "na łokieć" :)

Przypomniało mi się o tym ustrojstwie przy okazji wizyty u przyjaciółki, która urodziła DRUGIE (to ważne) dziecko mniej więcej w tym czasie co ja swoje drugie, i tak sobie dyskutując przy kawce o dzieciach oczywiście i wszystkim, co z nimi związane, doszłyśmy do tematu "udanych" prezentów od osób odwiedzających nasze niemowlaczki. Nie czarujmy się, każdy takie dostaje :) I cóż, musiałam przyznać, że przegrałam, kiedy M. powiedziała: "A co powiesz na to?" i wyciągnęła z półki... TERMOMETR DO KĄPIELI. Buhahahahahahahahahaha!!!!!!!!!!!!

Koniec.

C.d.bloga n.


poniedziałek, 10 września 2012

O czasie

9 dzień września.
Miesiąc po utworzeniu bloga i ledwie 2 posty, marnie...
Dzisiejsza data uświadamia mi, że czas ucieka, a właściwie to (piiiip), nie wiadomo kiedy.
I co z tym fantem zrobić??

Istnieje zasada, dotycząca traktowania psów - jeśli pies ci ucieka, nie goń go, tylko sam zacznij uciekać; na pewno do ciebie przyleci. Na moim psie sprawdzone - działa.
To samo można zrobić z dzieckiem - jak nie chce wyjść z piaskownicy po trzeciej prośbie wystarczy powiedzieć "cześć, baw się dobrze, ja idę do domu" - od razu biegnie, nawet nie zbiera zabawek.
Może tak samo da się z czasem??..

Czyli co, od jutra nie czas ucieka mnie tylko ja czasowi.

Puszczam go ze smyczy, zostawiam w piaskownicy, przestaję kontrolować, niech leci, jak chce. Ja odwracam się na pięcie i już na pewno nie gonię, po prostu robię swoje i niech czas goni mnie...

sobota, 11 sierpnia 2012

Narodziny

To słowo - klucz.

W dzisiejszych czasach NARODZINY dziecka zastępuje się mocno zmedykalizowanym i wielce logistycznym przedsięwzięciem pt. "rodzenie". Kobiety chcą rodzić szybko, w określonym terminie, bez bólu i najlepiej poza własną świadomością w ogóle.
Przyjechać do szpitala w umówionym dniu,  powiedzieć "hello" umówionemu lekarzowi, już w progu dostać umówione znieczulenie, potem kroplówkę z oksytocyną i jeszcze tylko zamknąć oczy-otworzyć oczy i taram-taram! dziecko na brzuchu.
Albo jeszcze lepiej - umówić się na cesarskie cięcie - i może nie będę tego zdania rozwijać...

Osobiście przeżyłam NARODZINY swoich dwóch córek, z czego drugie ledwie miesiąc temu, więc wrażenia mam jeszcze świeże...

Przed pierwszym porodem oczywiście naczytałam się o nim wszystkiego, co tylko dało się znaleźć w internecie - o oznakach, fazach, sposobach łagodzenia bólu, o porodach w polskich szpitalach, itd, itp.; omijałam tylko skrzętnie temat komplikacji i wszelkich problemów okołoporodowych oraz wszelkie fora, od czytania których można pożałować, że zachciało się mieć dziecko...

Nastawiłam się pozytywnie, myślałam tylko o porodzie naturalnym, do szpitala zabrałam saszetkę z lawendą, żeby oddychać nią, gdyby już bardzo bolało...

Maja urodziła się siłami natury, po ponad dobie od pierwszych skurczy i całej nocy w szpitalu, i owszem, ból towarzyszył jej narodzinom ale dziecko przyszło na świat wtedy, kiedy chciało, bez jakiejkolwiek inwazji w ten proces a ja zapamiętałam swój pierwszy poród jako spokojny i szczęśliwy.

Przed drugim porodem nie czytałam o tym nic, przecież wiedziałam już jak to jest; cały czas powtarzałam tylko, że tym razem będzie szybciej :) I owszem, miałam możliwość, że "pani przyjedzie w poniedziałek rano, podamy kroplówkę i szybko urodzi" ale dla mnie nie było takiej opcji, żeby sztucznie wywoływać dziecko na świat...

Tak więc Sara, tak jak Maja, urodziła się wtedy, kiedy chciała, siłami natury i bez jakiejkolwiek ingerencji z zewnątrz, a że tym razem miało być szybciej więc wszystko razem trwało 4 godziny :)

I tu jest sedno sprawy - po 3 godzinach od pierwszych skurczy jeszcze nic nie zapowiadało szybkiego rozwiązania - owszem, skurcze były ale niczego nie wnosiły, 2 centymetry były wciąż 2 centymetrami. Miła pani położna przyniosła mi piłkę, która mogła mi pomóc, chociaż nie bardzo wiedziałam jak i już zdążyliśmy z Mężem pomyśleć, że pewnie znowu będziemy się "bujać" do rana...

I nagle przypomniało mi się, że przecież wszystko jest w głowie i zaczęłam pracować równocześnie z piłką i głową. Oszczędzając szczegółowego opisu, kiedy powiedziałam do Męża, żeby poprosił położną bo mam skurcze parte, pani weszła do nas ze słowami "to byłby chyba jakiś cud"... No i cud był - 20 minut później Sara leżała na moim brzuchu a my śmialiśmy się ze zdziwionych min dookoła :)

Pan doktor przyszedł, obejrzał matkę czyli mnie, obejrzał dziecko i powiedział z uśmiechem: "przecież ja nie mam tu nic do roboty! poproszę więcej takich porodów". A wtedy ja powiedziałam z jeszcze większym uśmiechem: WSZYSTKO JEST W GŁOWIE :)) na co dostałam odpowiedź: "dokładnie tak jest!"

---------------------------------------------------

Tym razem miało być szybko ale nawet ja sama zdziwiłam się, że aż tak szybko. Pozytywne nastawienie i współpraca umysłu z ciałem sprawiły, że i ten poród był dla mnie spokojny i radosny a momentu NARODZIN Sary nie zapomnę nigdy...

Wiele razy usłyszałam, że jestem stworzona do rodzenia - dziękuję bo to miłe usłyszeć coś dobrego. Ale przecież wiele z nas a nawet większość z nas jest stworzona do rodzenia...

A więc KOBIETY. Nie dajcie sobie wbić w głowy, że poród to ból, piekło i trauma na całe życie. Nie dajcie sobie wmówić, że nie umiecie rodzić. My mamy w sobie głęboko tę moc - by naturalnie wydać dziecko na świat, by znieść towarzyszący temu ból i błyskawicznie o nim zapomnieć, jak tylko dziecko zamkniemy w ramionach. A nasze dzieci zasługują na to, żeby przychodzić na świat w przeznaczonym im czasie i ze wsparciem rodzącej je matki, świadomej dziejącego się cudu...

Czas ciąży to czas na przygotowanie się do porodu - dziecko przygotowuje się do niego tak samo jak my; więc wykorzystajcie ten czas na odkrycie i utrwalenie w sobie tej mocy, która pozwala dzieciom rodzić się spokojnie i bez skutków ubocznych inwazji w ich NARODZINY. I pamiętajcie - wszystko jest w głowie...

czwartek, 9 sierpnia 2012

O blogu

To będzie blog dla kobiet.
Bo o babskich sprawach takich tam, różnych... Ale panowie też mogą czytać; może dowiedzą się czegoś ciekawego?..

Do pisania bloga namówił mnie zresztą  mój Mąż. Bo gadam i gadam, i myślę i znowu gadam; to dlaczego nie podzielić się tym z innymi? A spostrzeżeń, przemyśleń i wniosków ostatnio w mej głowie wiele, zwłaszcza przy okazji narodzin naszej drugiej córeczki...

Dzisiaj Sara kończy 1 miesiąc. Nie do wiary, kiedy ten czas minął??!
Tyle też ma ten blog, w mojej głowie.
I że wszystko jest w głowie, mam zamiar dalej pisać...

EDYCJA - ROK PÓŹNIEJ

Blog trochę zasnął a jak się obudził, będzie rozwijał się w trochę innym kierunku :) Ale nadal będzie dla kobiet i dla panów też... Taki sobie life-stylowy