Pochodzimy ze Śląska. Tutaj CHLYB Z TUSTYM jest popularny i bardzo lubiany - nie tylko w domach górników ale chyba we wszystkich... Na wielkich imprezach podaje się chleb ze smalcem i ogórkami kiszonymi i każdy, kto jadł to choć raz w życiu wie, o co chodzi... :)
My też lubiliśmy kiedyś chleb ze smalcem ale oczywiście przestaliśmy. Generalnie nie lubimy i nie szukamy zamienników tradycyjnych potraw mięsnych, wręcz odrzucają nas wszelkie udawane kotlety, kebaby, udka, itd. Jednak smalec to było coś, za czym tęskniliśmy czasem...
Gdzieś tam kiedyś wyczytałam/usłyszałam, że wegetarianie robią "smalec" z "Planty" ale przetapianie kostki margaryny, której - żadnej - nie uznaję w swojej kuchni i nigdy do niczego nie używam jakoś do mnie nie przemawiało...
Aż pewnego razu w sieci... ;) znalazłam to: http://wegetarianka.blox.pl/2012/01/PASTA-Z-FASOLI-NIBY-SMALEC.html
Objawienie! Prosty ale genialny sposób na "smalec" nie ze słoniny... Za pierwszym razem zrobiłam tak jak w przepisie, zapominając o jabłku i nie wiem, do czego ono tam potrzebne... Robiąc tę pastę wiele razy później nigdy tego jabłka nie dawałam. Fasolę obierałam, a jakże, i faktycznie pasta wychodziła piękna kremowa. Po kilku razach jednak ten sposób okazał się dla mnie zbyt nużący, miałam ochotę to zjeść ale nie miałam ochoty obierać fasoli... Zrobiłam więc raz bez obierania i - tak jak autorka przepisu sugeruje, zdecydowanie warto jednak się poświęcić :) chyba że macie super blender, który mieli wszystko na miał, wtedy oczywiście skórkę zostawiamy bo zawsze to więcej błonnika...
I na tym właściwie mój wpis mógłby się zakończyć, jest link do przepisu, bierzcie i korzystajcie ALE...
W tak zwanym międzyczasie wystąpiła u mnie dość szybko postępująca niechęć do smażonej cebuli. Nigdy nie lubiłam cebuli jako takiej ale w potrawach różnych gdzieś tam ją podsmażałam w razie potrzeby. Nie wiem co się stało, na dzień dzisiejszy nienawidzę smażenia cebuli, tego zapachu, smaku, no nic w ogóle. WIĘC - zmodyfikowałam nieco powyższy przepis, po drodze uprościłam go jeszcze (ale przyznam się od razu, że to właśnie dlatego, że już mamy super blender, który mieli wszystko na miał) i teraz to jest NASZ SMALEC Z FASOLI :))
Fasolę - dużą białą - moczę tak samo, przez noc. Noc plus kilka godzin następnego dnia to idealny czas, żeby fasola porządnie napęczniała.
Płuczę, zalewam świeżą wodą (ile? trochę powyżej poziomu fasoli) i czekam aż się zagotuje.
Od razu zbieram pianę z wierzchu (dzięki temu nie będzie "uciekać" z garnka), zmniejszam ogień do minimum i... się gotuje.
Zaglądam do niej czasem; kiedy robi się miękka wsypuję sól, od razu całą łyżeczkę i... się gotuje dalej.
Gotowa jest - według mnie idealna - kiedy w charakterystyczny sposób zmienia kolor - nie jest już biała ani żółtawa tylko lekko różowa. W tym momencie ściągam fasolę z ognia i - tu następuje zasadnicza różnica (= uproszczenie) między przepisem oryginalnym a moim - nic nie odcedzam, nie przelewam, nie obieram, tylko całą zawartość garnka przerzucam do blendera (czyli fasola plus trochę wody pozostałej z gotowania), dodaję trochę majeranku i od razu blenduję na gładką masę.
Dalej - nie rozgrzewam oleju na patelni, nie smażę żadnej cebuli, tylko masę z blendera przerzucam na SUCHĄ rozgrzaną patelnię i mieszam sobie trochę łopatką, żeby ewentualny nadmiar wody po prostu odparował.
Kiedy masa ma już odpowiednią (na oko oczywiście) konsystencję, posypuję konkretnie majerankiem, wtedy dopiero podlewam trochę olejem, mieszam to wszystko i jeszcze trochę podgrzewam (nie jest to smażenie), znowu mieszając sobie trochę łopatką, żeby nic się nie przypaliło za bardzo (bo jak się przypiecze trochę to nawet dobrze robi końcowemu smakowi :)).
Jeśli trzeba (czytaj: jeśli masa wydaje się za sucha) dolewam jeszcze trochę oleju, jeszcze trochę mieszam i - tu następuje druga zasadnicza różnica w przepisach - całość posypuję cebulką prażoną.
Teraz trzeba tylko szybko przemieszać całość, zdjąć z ognia, przełożyć do miski, na wierzch polać jeszcze trochę olejem, który do jutra wsiąknie i - teoretycznie jemy jutro a w praktyce jeszcze ciepły SMALEC Z FASOLI :) smarujemy na równie jeszcze ciepły chleb "od Poloczka", zagryzamy ogórkami kiszonymi i... potem nie umiemy ruszyć się od stołu bo d*py ciężkie ;)
Żadne zwierzę nie musiało zostać pozbawione życia, żebyśmy mogli zjeść coś smacznego a wartości odżywcze smarowidła ze słoniny a smarowidła z fasoli - cóż, nie ma co porównywać nawet...
P.s. Szkoda, że przez internet nie da się wysłać ZAPACHU. Bo właśnie - TEN smalec pachnie a ten tradycyjny - cóż... A następnego dnia, po schłodzeniu w lodówce.. MUSICIE TEGO SPRÓBOWAĆ!!
P.s. 2 - Są tacy, którzy wolą wersję ze smażoną cebulą i jabłkiem (jest bardziej "smalcowata") - zachęcam do wypróbowania obu wersji i wybrania swojej ulubionej. Nam spodobała się cebulka prażona w roli "skwarek", czego wcześniej trochę brakowało, no i jak wspomniałam wcześniej, ja już cebuli nie smażę (zresztą, już prawie niczego nie smażę). Taki czy siaki, oba pyszne! No i wegańskie :))
P.s. 3 - Wszystko robi się szybciej, niż pisze i czyta więc nie zrażajcie się, to naprawdę łatwa robota. Fasola moczy się sama, gotuje właściwie sama a potem to już tylko chwila i można jeść. Więc - SMACZNEGO!
P.s. 4 - Zrobiłam raz w końcu z jabłkiem i... - RÓBCIE Z JABŁKIEM :))))