Znajdź na blogu...

wtorek, 18 listopada 2014

JARMUŻOWY KOKTAJL Z IMBIREM


To mój 50 post a blog przekroczył magiczny próg 100 tysięcy wyświetleń.

Uśmiecham się do samej siebie i myślę, że to taka okazja, którą warto uczcić :))

Jak wiecie, niedawno otwarłam swój własny, wegański sklep internetowy.


Dla fanów bloga mam więc taki oto prezent:


Ważne od dziś 18.11 przez tydzień - do 25 listopada.
Warunkiem skorzystania z rabatu jest zrobienie zakupów za minimum 100 zł.
Po wpisaniu kodu zostanie naliczony rabat w wysokości 5% wartości całego koszyka.
Rabat promocyjny łączy się z rabatem 10% za pierwsze zamówienie! 
SERDECZNIE ZAPRASZAM :)

A w temacie przepisu.

Zima za pasem, trzeba zadbać o odporność.
Warto spożywać codziennie troszeczkę imbiru, w formie herbatki, dodatku do jedzenia lub - jak to sprawdziłam ostatnio, zainspirowana wpisem Matki Weganki - w koktajlach :)
Imbir jak wiadomo, naturalnym wrogiem wszelkiego choróbska jest, tak że naprawdę warto mieć go w domu i regularnie używać.



Jako że ostatnio zdobyłam taki oto piękny (jak na zdjęciu) zielony baldachim jarmużu, na tapecie u nas w tej chwili koktajle jarmużowe.

Przemycam w nich ten imbir i muszę powiedzieć, że 2-letnia córka spija z dokładkami a starsza, która na imbir reaguje jak przysłowiowy wampir na czosnek, chętnie pije też i jeszcze komentuje "to jest pyszne mamo" :)



Potrzebne są: 

- 4 banany + woda  (baza wszystkich moich szejków, zamiast mleka)
- 1 duży liść jarmużu
- 1 jabłko ze skórką
- sok z połowy cytryny
- plasterek imbiru (max 1 cm)

Z jabłka usuwam tylko gniazdo nasienne a liściowi jarmużu usuwam grubą łodygę. Blenduję wszystko razem uzyskując 1,5 litra zielonego koktajlu :)

Opcjonalnie zamiast jabłka i cytryny super pasuje 1 pomarańcza, a wersja z jabłkiem i pomarańczą też smakowita.
Co do imbiru - ważne, żeby nie przesadzić, imbiru ma być mały kawałeczek, wtedy nada koktajlowi naprawdę fajny smak i aromat a nie będzie piekący. Spróbujcie koniecznie!






wtorek, 21 października 2014

PASTA Z SUSZONYCH POMIDORÓW z dynią, słonecznikiem lub oliwkami

Dziś przepis na błyskawiczną pastę do chleba.

Właściwie "przepis" w cudzysłowie, bo pasta jest banalna ale jak mówię znajomym, jak ją zrobić, to zawsze proszą, żeby napisać ;)

Potrzebne są więc:

- suszone pomidory w oleju z ziołami - 1 słoiczek lub własny zestaw,

- 4 łyżki słonecznika ALBO tyle samo pestek dyni ALBO 10 oliwek zielonych ALBO nic ;)

Całą zawartość słoiczka przelewamy do blendera, dodajemy słonecznik LUB pestki dyni LUB oliwki LUB nic, blendujemy i... gotowe.

Z dodatkiem słonecznika lub dyni pasta będzie bardziej kremowa, z oliwkami bardziej słona a z niczym - zdecydowanie pomidorowa ;)

Możemy smarować nią tradycyjnie bułki czy chleb ale super pasuje też do chrupkiego pieczywa.

Dobrze przechowuje się w lodówce, nie trzeba zjeść całej od razu, więc to naprawdę super opcja dla zabieganych.

Świetnie udaje pastę z ryby w pomidorach na śniadaniu w przedszkolu ;)

No i na koniec - to naprawdę świetny "przemytnik" słonecznika lub dyni w naszej diecie.

Pestki dyni możecie "wyprodukować" sami, przy okazji przyrządzania potraw z dyni albo kupić już gotowe, łuskane - uwaga, będzie autoreklama ;) - np. w moim sklepie - POLECAM SIĘ :))

Teraz nie pozostaje Wam nic innego, jak rozsmakować się w tej paście na czas zimy, kiedy świeżych pomidorów i słońca brak. Wystarczy zamknąć oczy i przypomnieć sobie lato... Smacznego!


wtorek, 14 października 2014

DYNIOWO-PIECZARKOWY GULASZ imbirowy

Dziś jest idealny dzień na taki obiad - jesienny, dyniowy, rozgrzewający smakiem i kolorem.

Jak zwykle u mnie - musi być banalny = szybki, a przy tym byłoby dobrze, żeby jeszcze smakował ;)

Robiłam go ostatnio kilka razy i zawsze jemy go z prawdziwą przyjemnością, więc dzielę się :)

Potrzebne będą:
- pieczarki - ok. pół kilo,
- dynia - ćwiartka większej lub połówka małej, 
- cebula, olej, sól, pieprz, sproszkowany imbir.

Żeby wszystko poszło sprawnie, zaczynamy od obrania cebuli i pieczarek.
Pokrojoną w kostkę cebulę wrzucamy na patelnię z olejem, oprószamy pieprzem, mieszamy, dorzucamy pieczarki połamane w palcach na kawałki, solimy, zostawiamy na średnim ogniu.

Teraz obieramy dynię, usuwamy środek z pestkami (ale nie wyrzucamy pestek! Po obiedzie płuczemy je porządnie w zimnej wodzie, rozkładamy do wysuszenia i mamy własnej produkcji zdrową przekąskę do chrupania). W międzyczasie mieszamy trochę w patelni z pieczarkami. 

Dynię kroimy w niezbyt małe kostki, dorzucamy do pieczarek, posypujemy sproszkowanym imbirem (łyżeczka dla dania aromatycznego, 2 łyżeczki dla pikantnego, 3 i więcej dla amatorów ognia w ustach ;)). Mieszamy i podlewany troszeczkę wodą, przykrywamy pokrywką.

Teraz przygotowujemy pozostałą część obiadu - u nas jest to wyciąganie ziemniaków z piekarnika (tak, tak, znowu, uwielbiamy ziemniaki z piekarnika!) ale równie dobrze może to być odsączanie makaronu lub wykładanie kaszy/ryżu, dynia z pieczarkami pasuje naprawdę do wszystkiego. 

Rozkładamy talerze i już można ściągać gulasz z patelni. Dynia ma lekko zmięknąć ale nie rozciapać się, te kilka minut w zupełności wystarczy.

Na zagryzkę pomidory, sałata, ogórki, grzyby marynowane - co kto lubi i ... smacznego :)



piątek, 29 sierpnia 2014

Bananowe SMOOTHIE Z JARMUŻEM

Dzisiaj będzie szybciutko, o banalnym ale przepysznym smoothie z jarmużem:

- 4 banany
- duża gałązka jarmużu
- pół litra wody

zblendować, wypić :D

Dlaczego tak dużo banana? 
Bo to mój posiłek regeneracyjny po bieganiu.

A dlaczego jarmuż? Bo to super zdrowe zielone warzywo.

Banany fajnie neutralizują "zielony" smak jarmużu i w drugą stronę, jarmuż nadaje cudny ton zwykłym bananom. A więc - korzystajcie z jarmużu, póki jest; kupujcie, blendujcie, pijcie :)

A jeśli macie ochotę na jarmuż obiadowo, przypominam gołąbki z jarmużem, pozdrowienia!

wtorek, 26 sierpnia 2014

OWSIANKA BEZ GOTOWANIA - propozycja nie do odrzucenia :)

Właśnie tak - OWSIANKA.
Wielka nowość w naszym domu (!).
No niestety, nie wszystko da się lubić
a wszelkie kleiste paciaje i to jeszcze na ciepło nie mają u nas żadnych szans.

Oczywiście, starałam się dotąd wykorzystywać płatki owsiane w inny sposób, np. obtaczając w nich takie słodkie kulki albo dodawać do gotowania zupy, jednak cały czas miałam wrażenie, że stanowczo za mało tego owsa w naszej diecie.

Ostatnie podejście, które zrobiłam z nadzieją, że może jednak znajdzie się sposób na owsiane śniadanie u nas, okazało się takim absolutnym hitem, że od 2 tygodni owsiankę na śniadanie jemy chyba 5 razy w tygodniu :) Okazało się, że wystarczy zrobić ją bez gotowania i nagle wszystkim smakuje i proszą o dokładkę. Najprostsze rozwiązania często przychodzą najpóźniej.

Używam płatków owsianych górskich. Teoretycznie należy gotować je 6 minut, ja tego nie robię.
Zalewam płatki wodą do picia (nawet nie wrzątkiem) i zostawiam na noc. Rano przygotowuję świeże dodatki, mieszam i od razu jemy. Czasem zapomnę zalać płatki wieczorem, wtedy namaczam je rano przez 20-30 minut i też są dobre, jednak dłuższe namaczanie jest ważne ze względu na lepsze wykorzystanie wartości odżywczych (podobnie jak w przypadku orzechów, o czym pisałam tutaj).

Moja baza dla naszej rodziny 2+2 to:

- pół paczki płatków owsianych górskich (czyli 250 g)
- 4 banany rozgniecione widelcem
- 2 duże kopiate łyżki zmielonego siemienia lnianego

- wszystko zmieszać.
A do tego różnie, w zależności od nastroju i tego co w lodówce, oczywiście będzie się to zmieniać wraz ze zmianą pór roku. Póki co nasze hity to:


- 1 brzoskwinia, 1 nektarynka, 2 morele - zblendować i wymieszać
z bazą
- 2 brzoskwinie, 1 jabłko, 1 kiwi gold - zblendować i wymieszać
- Cały ananas pokrojony na małe kawałeczki - wymieszać
Koszyczek malin + duża łyżka kakao - wymieszać
Szklanka orzechów - lekko podmielić i wymieszać

- oraz super zestaw, oczywiście najprostszy :) - 2-3 jabłka starte na tarce + duża łyżka cynamonu.


Z malinami i kakao jest naprawdę pycha i chociaż świeże maliny już żegnamy, możemy cieszyć się tym smakiem przez całą zimę używając malin ze słoiczka :)

Wersja z jabłkiem i cynamonem to też świetna opcja na nadchodzący czas, podobnie orzechowa.

Od jesieni na pewno będziemy zmieniać świeże owoce na suszone morele, figi, śliwki, daktyle, rodzynki, żurawinę, więcej orzechów, sezam, mak.
Suszone owoce i orzechy oczywiście wcześniej moczymy, sezam i mak mielimy.
Dodatek kakao jest fajnym wykończeniem smaku w wielu opcjach, na pewno każdy znajdzie swoje ulubione kompozycje.

Taką owsiankę robi się naprawdę szybko a jest przy tym - co najważniejsze dla mnie - naprawdę pożywna. Można zjeść ją na śniadanie, można na przekąskę w ciągu dnia, można zjeść w domu albo zabrać w pudełku do pracy, a jeśli zostanie kilka łyżek, można dołożyć 2 banany, dolać trochę wody, zblendować wszystko razem i mieć fajnego szejka po wieczornym bieganiu :))

A więc - kto jeszcze nie cierpi owsianki - niech da jej jeszcze jedną szansę.

Jest wspaniałym źródłem siły - nie bez powodu wybierana na pierwszy posiłek dnia przez sportowców. Jest też źródłem wartościowego białka - zawiera najlepszy zestaw aminokwasów - oraz błonnika, do tego witaminy, magnez, żelazo, cenne kwasy tłuszczowe. Odmładza, zwiększa sprawność fizyczną i umysłową, działa antydepresyjnie a idzie jesień...

Pokochajcie owsiankę, na zmianę z jaglanką. Żadne kanapki nie dadzą Wam tyle energii.

Jeśli chcecie, podzielcie się w komentarzach Waszymi propozycjami a ja ze swojej strony życzę wszystkim SMACZNEGO :))


poniedziałek, 21 lipca 2014

Naleśniki czekoladowe z TOFU MALINOWYM, JAGODOWYM i KOKOSOWYM


W Biedronce promocja tofu naturalnego - połowa normalnej ceny.

W związku z tym spożycie tofu w naszym domu wzrosło, choć normalnie nie jesteśmy fanami... :)

No ale - za 2,39 można próbować coś z tego zrobić.



Nasze dzisiejsze śniadanie:

NALEŚNIKI CZEKOLADOWE prezentowane już kiedyś - (dziś z mąki orkiszowej), przy czym zrobiłam połowę porcji i nalewałam na patelnię 3 małe naleśniczki na raz.

Do tego 3 serki smakowe na bazie wspomnianego tofu naturalnego:



- SEREK TOFU MALINOWY - pół kostki tofu zblendowane z kilkoma łyżkami malin (nie powiem dokładnie ile, trzeba patrzeć na konsystencję)


- SEREK TOFU JAGODOWY - pół kostki tofu zblendowane z kilkoma łyżkami jagód


- SEREK TOFU KOKOSOWY- pół kostki tofu zblendowane z kilkoma łyżkami wiórków kokosowych i kilkoma łyżkami wody.






Moja starsza córka (im starsza tym bardziej wybredna) skomentowała:
"Mamo, to najlepszy serek z wszystkich, jakie jadłam w życiu!".

Dziękuję. Smacznego :)


P.s. Schłodzone w lodówce smakują jeszcze lepiej - właśnie próbowałam z miseczek odłożonych dla Męża ;)

P.s.2 Świetne jest też połączenie pół kostki tofu + 2 duże łyżki dżemu z czarnych porzeczek!






wtorek, 15 lipca 2014

Sezon na BÓB - SAŁATKA z bobem oraz PASTA z bobu

Sezon na bób w pełni.

Jemy często, póki jest, zazwyczaj taki zwyczajnie ugotowany na kolację albo jako część obiadu.
Ale! ostatnio miałam myśl na SAŁATKĘ Z BOBEM :))

No i jest: zielono-czerwona, bardzo sycąca, wyraźna w smaku i dość szybka do zrobienia.



Potrzebujemy:

- bób
- jakiś sałatowy podkład - rukola
- coś czerwonego - pomidorki koktajlowe
- coś idealnie pasującego do bobu i pomidorów - czosnek
- coś jako kropka nad "i" - pikantne kiełki brokuła i rzodkiewki
- oraz oczywiście olej.

Bób gotujemy. Jako totalna przeciwniczka przegotowanego jedzenia = miłośniczka postaci al dente sugeruję gotować krótko. Czyli: bób przepłukać, zalać zimną wodą i od momentu zagotowania wody wyłączyć po ok. 10 minutach. Przelać zimną wodą, wyłuskać ze skórek, może być prosto do miski, w której podamy sałatkę.


Dołożyć umytą rukolę, przemieszać.
Pomidorki przekroić na połówki, dołożyć do zielonego.
Ząbek czosnku pokroić na cienkie plasterki, posypać pomidory.
Oblać to wszystko łyżką oleju, na górę poroztrząsać kiełki brokuła i rzodkiewki.
Miały być jeszcze uprażone orzechy włoskie ale nie zdążyłam. I tak było dobre :))


Z bobu można też zrobić zieloną PASTĘ DO CHLEBA.


SUROWY MŁODY BÓB (tak, tak!) zblendowałam z czosnkiem, cytryną, solą oraz małą ilością wody (żeby łatwiej się blendowało), dodałam trochę oleju. Wyszła fajna, "strączkowa w smaku" pasta do chleba, z kiszonym ogórkiem - rewelacja :))

Surowy bób smakuje trochę jak zielony groszek więc kto lubi - naprawdę polecam w tej postaci, po co tracić w gotowaniu cenne wartości odżywcze.


Na koniec jedna z kolacyjek mojego młodszego dziecka:
super białko + super wapń czyli duet bobu z marchewką :)
Wierzcie lub nie - dzieci uwielbiają wypstrykiwać bób z łupinek i potem nawet go zjadać! ;)





poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kulki mocy :)) ENERGETYCZNE SŁODYCZE W 15 MINUT

Jakiś czasu na blogu The Missing Bean odkryłam fajne batony energetyczne z 4 składników, które jakoś zawsze mam w domu - banana, migdałów, daktyli i kokosu. 

Zrobiłam je w formie kulek, mieszczących się na raz w dziecięcej buzi, sama zjadłam kilkanaście i wieczorem lekko przebiegłam swoje pierwsze 10 km :))

Są proste do zrobienia, smakują dzieciom (to najlepsza rekomendacja!) i dają naprawdę fajnego kopa - kulki mocy bez dyskusji ;)

Potrzebujemy 15 minut i robimy tak:

- pół kubka daktyli bez pestek zalewamy wodą i odstawiamy na chwilę
- kubek migdałów (ze skórkami) mielimy w blenderze ale nie na miazgę tylko delikatnie, żeby zostały małe kawałeczki
- w misce rozgniatamy 1 banana
- do banana przesypujemy migdały
- blendujemy daktyle z kilkoma łyżkami wody, dodajemy do miski
- całość zagniatamy łyżką na jednolitą masę
- w rękach formujemy kulki, obtaczamy w kokosie
- i wkładamy do lodówki to, co nie zostało jeszcze pożarte przez pomagające Dziecię :))

Uwaga 1 - w zasadzie takie słodycze można jeść od razu, jednak odpoczynek w lodówce korzystnie wpływa zarówno na ich smak ("przegryzą się"), jak i konsystencję (nie są tak miękkie).

Uwaga 2 - nie martwcie się o to, jak długo banan zachowuje świeżość - nie ma opcji, żeby cokolwiek zostało do następnego dnia :)) Nawet jeśli nie macie dzieci, rozprawicie się z takim talerzykiem sami ;)

Modyfikacja 1 - zamiast w kokosie, kulki można obtoczyć w podmielonych płatkach owsianych górskich, są mniej słodkie (wtedy jednak lepiej nie jeść ich od razu, tylko pozwolić płatkom trochę zmięknąć w lodówce).

Modyfikacja 2 - zamiast migdałów można użyć orzechów laskowych (pyszne!) albo dowolnych innych orzechów oczywiście.

Spróbujcie koniecznie, super słodycze dla małych i dużych :))





niedziela, 1 czerwca 2014

SZPARAGI + ZIEMNIACZKI Z PIEKARNIKA

Straaasznie długo mnie nie było ale to wszystko przez Coś, co przygotowuję dla Was od kilku miesięcy i już lada chwila ruszy...
Na razie jeszcze proszę o wybaczenie i w ramach przeprosin - takie kwiatki :))

SZPARAGI. 

Sezonowy specjał od maja do lipca, zdrowy i smaczny.

O ile "zdrowy" to pewnik - dużo białka, witamin i różnych składników mineralnych -, o tyle droga do "smaczny" bywa wyboista...

Jednak grunt to (przed gotowaniem :)) uzbroić się w wiedzę i właśnie mam zamiar podzielić się z Wami tym, co sama już sprawdziłam.

Przede wszystkim - szparagi białe czy zielone?
Jak się okazuje, to nie różne odmiany tylko różnice w uprawie tej samej rośliny - białe pędy wzrastają w ziemi, zielone - ponad ziemią.

Białe są bardziej wodniste, zielone mają konkretniejszy smak, zbliżony do świeżego groszku.

Osobiście wolę zielone, również z jeszcze innego powodu - białe szparagi trzeba obierać i to grubo (inaczej będą gorzkie), no i trzeba je gotować. Zielonych przed gotowaniem obierać nie trzeba a nawet można je zjeść na surowo :)) Wystarczy umyć, odciąć kawałek od dołu i - to lubię najbardziej - od razu jeść!!! :))

Jeśli jednak decydujecie się na gotowanie, pamiętajcie - wszystko, tylko nie rozgotować!!!

Najlepiej zrobić tak:

- szparagi umyć, odciąć końcówki, ewentualnie delikatnie obrać od dołu do 1/3 wysokości (ale tylko grube, cienkich naprawdę nie ma potrzeby),

- włożyć do garnka, w którym będą mogły stać a nie leżeć, wlać 0,5 litra wody, osolić, przykryć pokrywką (góra szparagów "dojdzie" na parze),

- zagotować, zostawić na max 5 minut i dla mnie to jest wszystko, co należy z nimi zrobić.

Oczywiście, jeśli ktoś woli szparagi lejące się przez widelec, może sobie pogotować dłużej;
ja zdecydowanie preferuję wersję al dente :))

Co do takich szparagów?

Najbardziej lubimy ZIEMNIACZKI Z  PIEKARNIKA. Jak zrobić?
Ano przede wszystkim - PRZED gotowaniem szparagów :))

- Ziemniaki obrać, pokroić w ćwiartki, w dużej misce wymieszać z przyprawami (kopiasta łyżeczka słodkiej papryki, płaskie pół łyżeczki pieprzu, płaska łyżeczka soli, 2 kopiaste łyżeczki ziół prowansalskich) oraz dużą łyżką oleju.

- Wysypać na blaszkę, rozłożyć równomiernie, włożyć do piekarnika na 200 stopni, grill + termoobieg, 20 minut i gotowe.

W międzyczasie gotujemy szparagi, kroimy pomidory, myjemy sałatę i takie tam ;) Wyjątkowo smakuje mi do tego trochę piwa.

No to co, pół godziny i obiad gotowy :)) A jeśli coś zostanie (w co wątpię ale może się zdarzyć), polecam dorzucenie kilku szparagów do koktajlu bananowego - fajny zielony i naprawdę pycha!


poniedziałek, 5 maja 2014

Wegańskie SZEJKI Z MAKIEM I SEZAMEM

Uwaga, uwaga, ja biegam. BIEGAM. Taki ruch, że się wychodzi z domu i przebiera nogami strasznie szybko. JA.

Generalnie coś takiego zasługuje w moim życiu na miano cudu. Nigdy nie cierpiałam żadnego sportu ani żadnej aktywności fizycznej bardziej męczącej, niż długie chodzenie. ALE - całkiem niedawno, coś z tyłu głowy (bo wiecie, wszystko w niej jest ;) ) zaczęło mi szeptać, że może by tak jednak coś ten tego, żeby kręgosłup na starość nie wysiadł...

Jako że mój Mąż biega od dawna, więc mam dobry przykład pod nosem i ogólnie wydaje mi się to najprostsze - trzeba po prostu wyjść z domu i już można zaczynać - zdecydowałam się SPRÓBOWAĆ. Próba miała miejsce 1 kwietnia i do samego końca M. uważał, że to taki mój żart prima-aprilisowy - tak bardzo zarzekałam się do tej pory, że ja - biegać - nigdy!!!

No i cóż, w telegraficznym skrócie, od tego dnia biegam regularnie co drugi dzień (a właściwie wieczór), popełniam nowe rekordy życiowe (na początku wiele ich jest, haha!) i twierdzę, że BIEGAM BO LUBIĘ :))))

Po 3 tygodniach biegania-człapania przeczytałam 2 wpisy na blogu o bieganiu naturalnym
(dzięki Ci M. za podetknięcie pod nos i wiarę, że coś z tego zrozumiem ;)), które prawdopodobnie zmieniły moje życie (oprócz tego, że bieganie samo w sobie już to zrobiło):

- dobra-forma-od-glow-do-stop- polecam wszystkim zaczynającym biegać oraz biegającym dłużej ale nie do końca zadowolonym z wyników oraz
- kluczowe-30-minut i o tym będzie dzisiaj właśnie.

Dla wszystkich chyba jasne jest, że po wysiłku trzeba coś wypić i zjeść a najlepiej zjeść i wypić jednocześnie ;) W sieci mnóstwo jest przepisów na szejki potreningowe (wegańskie też) ale ja od dawna mam swoje ulubione, wypijane do śniadania albo jako przegryzka w ciągu dnia, które teraz robię sobie po prostu po bieganiu. Dodaję do nich mak lub sezam czyli takie małe coś, co na co dzień ciężko zjeść tak po prostu a w wegańskim życiu bardzo dobrze robi ludziom.


Szejk BANANOWO-MIGDAŁOWY Z MAKIEM

- 2 banany, najlepiej miękkie - słodsze
- duża garść migdałów (ok. 10 dkg) - nie trzeba obierać, wystarczy opłukać
- 2 duże, kopiaste łychy maku (suchy, nie parzony, nie moczony i w żaden inny sposób nie cudowany)
- pół litra wody (filtrowanej kranówki, mineralnej czy co tam pijecie)
- zblendować, wypić, koniecznie DO 30 MINUT po treningu (przypominam dlaczego) :))

MAK
Doskonałe źródło wapnia, fosforu, potasu i magnezu (100 g maku pokrywa dzienne zapotrzebowanie człowieka na magnez) oraz... tłuszczu (prawie połowa to tłuszcz). Bardzo kaloryczny, w sam raz dla takich jak ja - którzy przez bieganie NIE CHCĄ się odchudzić ;)


Szejk BANANOWO-MIGDAŁOWY Z SEZAMEM

- 2 banany - j.w.
- duża garść migdałów - j.w.
- 2 duże, kopiaste łyżki sezamu
- pół litra wody - j.w.
- zblendować, wypić - j.w. :))

SEZAM
Również bogate źródło wapnia, magnezu i cynku oraz wartościowe roślinne białko.
Do tego oczywiście witaminy, których w żadnych roślinach nie brakuje :)



MIGDAŁY i BANANY - o nich możecie poczytać tutaj, ponieważ ja powinnam iść już spać ;)

Oprócz zdrowego wegańskiego jedzenia i - jak się przekonałam - równie zdrowego biegania, warto zadbać też o zdrowy sen a moja dzisiejsza dawka niebezpiecznie maleje...
Dlatego inne szejki kolejnym razem, a dzisiaj mówię już paaaa :))))

P.s. Rada dla tych, których blendery nie rozbijają maku w jeszcze drobniejszy mak - zarówno mak, jak i sezam przed dodaniem do szejka warto zmielić w młynku, choćby takim do kawy - więcej wartości odżywczych zostanie wykorzystanych a o to przecież nam chodzi, nieprawdaż? :) Z wegańskim pozdrowieniem, Sylwia

niedziela, 4 maja 2014

Wegańska Wielkanoc - MENU

Nieco spóźniony wpis "ku pamięci", może być pomocny za rok ;)



- chlebek włoski z własnego piekarnika

- świeżo zmielone siemię lniane do posypywania pieczywa

- kolorowy talerz, jak co dzień wiosną:

papryki, pomidory, ogórki, rzodkiewki z liśćmi (tak, tak, to się je! :)), sałata

- w ramach szaleństwa - wędlina sojowa wędzona
- sałatka warzywna z majonezem na bazie słonecznika z z tego przepisu
- buraczki pieczone w folii, utarte ze świeżym chrzanem
- rzeżucha - oczywiście do jedzenia, nie tylko ozdabiania stołu ;)
- ciasto francuskie z kapustą 



żur w chlebie z tofu wędzonym
(taki jak ten, tylko bez pieczarek)



- pasztet pieczony z czerwonej soczewicy, kaszy gryczanej i warzyw

- buraki z chrzanem powtórka

- ziemniaki

- oczywiście sałata :)) i grzyby marynowane na zagrychę



- tort czekoladowo-wiśniowy - powtórka z moich urodzin - bossski!
- babka łaciata - bez jajek, mleko sojowe
- motyl bananowy
- babeczki zielone (szpinakowo)-kokosowe - przepis tutaj

wtorek, 15 kwietnia 2014

Wegańska Wielkanoc - PISANKI Z MASY SOLNEJ oraz DLACZEGO NIE JEMY JAJEK?

Świeżo ulepione jajka, kiedy wyschną będziemy je jeszcze malować

Witam wszystkich przedświątecznie, tych co obchodzą Wielkanoc i tych co nie...

Dziś nie będzie przepisu na jedzenie. Dziś będzie przepis na kolorowe jajka :))

W tamtym roku, kiedy wybraliśmy wegański sposób życia, 3 miesiące później zbliżały się święta wielkanocne.

To, że nie będziemy jeść jajek na śniadanie było dla mnie oczywiste  - oprócz względów etycznych, po 3 miesiącach nawet najświeższe jajka nam śmierdziały i nie bylibyśmy w stanie ich przełknąć, po prostu. Dziecko jajek nie cierpiało nigdy więc zero tematu.

Problem pojawił się w momencie, kiedy moja Córka chciała robić pisanki...
Wiadomo, przedszkole, przygotowania, pamiętała też z poprzednich lat farbowanie i ozdabianie jajek. No i co tu zrobić? Za późno było już na kombinowanie, kupiłam więc 10 jajek z przeznaczeniem na pisanki i - mimo że nie zjedliśmy ani jednego - było mi jakoś głupio z tego powodu. Co prawda kupiłam jajka tzw. "zerówki" - I O TYM ZARAZ NAPISZĘ WIĘCEJ -, no i zrobiłam to dla Dziecka, wiedziałam jednak, że na następne święta muszę wymyślić coś innego...

W tym roku, tydzień przed świętami czyli mając jeszcze duuuużo czasu, robimy pisanki z masy solnej :) Jeść ich i tak nie mamy chęci a przynajmniej na wielkanocnym stole nie zabraknie kolorowych jajek, z przygotowania których nie wiem kto ma większą frajdę - dzieci czy ja... :))

Masę solną robi się łatwo. Potrzebne są:

- 2 szklanki mąki
- 2 szklanki soli
- szklanka ciepłej wody

Trzeba tylko wymieszać mąkę z solą, stopniowo dodawać wodę i zagniatać "ciasto".
Po kilku minutach ugniatania powinna powstać fajna, plastyczna masa, nie lepiąca się do rąk. W razie potrzeby można dodać troszkę wody albo podsypać trochę mąki, nieważna jest tu aptekarska dokładność...

Część masy możemy pozostawić białą i dopiero po wyschnięciu pomalować jajka, część możemy pokolorować od razu,  używając do tego barwników w proszku.

Takie barwniki każdy ma w domu - kurkuma, papryka, kakao, cynamon :) Można użyć też syntetycznych barwników do jajek, które są do kupienia w sklepach. Ugniatamy masę z kolorowym proszkiem i... bawimy się! :))

Dziecięca inwencja twórcza bardzo wskazana, podobnie jak różne akcesoria do ozdabiania: koraliki, patyczki do robienia dziurek, sznurki do odciskania wzorków, itd.

Na zdjęciu - zielony, fioletowy, niebieski, różowy i pomarańczowy - syntetyczne barwniki do jajek. Żółty - kurkuma. Ceglasty - słodka papryka w proszku. Osobiście stwierdzam, że "paprykowe" jajka są najbardziej podobne i w kolorze i w teksturze do prawdziwych, farbowanych łupinkami z cebuli.

Ozdabianie możemy wykonać od razu albo dopiero po wysuszeniu - warto zaplanować sobie wcześniej co i jak. Odciski i wciski wiadomo, na świeżo, malowanie dopiero na suchym.

Porcje masy solnej najlepiej powkładać do foliowych woreczków i wyciągać tylko tyle, ile potrzeba w danym momencie; inaczej będzie niepotrzebnie twardnieć. Jeśli chcemy coś wałkować czy wykrawać, najlepiej robić to na folii aluminiowej, na której potem zostawimy ozdoby do wyschnięcia albo włożymy na blaszce do piekarnika. Przenoszenie świeżych wyrobów na inne podłoże jest ryzykowne, można łatwo zniszczyć kształt albo oderwać uszy zającowi ;)

Sposoby suszenia masy solnej są 2 - albo po prostu zostawiamy figurki na kilka dni do stwardnienia albo suszymy w piekarniku, nastawionym na 80 stopni, przy uchylonych drzwiczkach. Nie warto spieszyć się z suszeniem i podkręcać temp. ponieważ zbyt gwałtownie schnąca masa zwyczajnie popęka.
Ja suszę spokojnie na parapecie okna, w końcu mamy jeszcze kilka dni, zdążymy pomalować...

Ciemniejszy zajączek - kakao; jaśniejsza zajączkowa - cynamon. Pachną :))


A DLACZEGO NIE JEMY JAJEK?

W dzisiejszych czasach jajka NIE pochodzą od kur drepczących leniwie po podwórku, grzejących piórka w słońcu, dziobiących ziarenka to tu, to tam...

Dziś kury to maszyny spożywcze, służące do produkcji jajek na akord, padające z wycieńczenia po 2 latach "pracy" (w warunkach naturalnych żyją około 10 lat).
Całe swoje "życie" spędzają w ciasnych klatkach, nie mogąc rozprostować skrzydeł,
z przyciętymi dziobami aby nie raniły się nawzajem w walce o dodatkowy centymetr...
Kiedy umierają, ich dotychczasowe towarzyszki depczą po nich, dopóki nie zostaną "posprzątane". Fajnie, co?..

Chów ściółkowy (oznaczenie jajek cyfrą 2) oraz klatkowy (3) nie różnią się tak naprawdę niczym. To, że kury nie są w klatce i mają trochę ściółki pod nogami nie czyni ich życia bardziej kolorowym. Są trzymane tak samo w zamknięciu i stłoczeniu i tak samo intensywnie składają jaja, dopóki nie padną.

Kury z tzw. "wolnego wybiegu" (1) mają się już trochę lepiej - mogą opuszczać kurnik i pobiegać trochę na powietrzu ale i tak głównie muszą składać jaja - do 10 razy więcej niż w warunkach naturalnych. Sztucznie skracany jest okres "nienośny" - nieznośny dla kieszeni hodowców...

No i słynne "zerówki" - "jaja ekologiczne" - czyli pochodzące od kur wolnowybiegowych i karmionych pożywieniem bez dodatków chemicznych. Eko-kury mają luksus: mogą chodzić gdzie chcą, grzebać w piachu, wcinać dżdżownice, grzać się w słońcu i składać jaja w sposób naturalny, bez sztucznego przyspieszania.

To dlaczego nie jemy jajek - "zerówek"? Bo wszystko ma swoje drugie dno... Ferma to ferma, kury, które przestają "dawać" jajka jadą do rzeźni, no bo po co je utrzymywać? Ponadto - we wszystkich rodzajach chowu kur, również tym "eko", wylęgające się kurczaki-kogutki są natychmiast zabijane jako nieprzydatne (koguty nie składają jaj, co za pech...).

Czy to eko czy nie eko, każde jajko naznaczone jest okrucieństwem, za które nie zamierzamy płacić.

Dzisiaj mam do Was prośbę - jeśli jeszcze jecie jajka, zastanówcie się przy okazji tych zacnych świąt, czy nadal chcecie kupować najtańsze "trójki"?..

Może w podjęciu decyzji pomoże Wam kampania  JAK ONE TO ZNOSZĄ?  a Waszym pierwszym krokiem ku nowym wyborom będzie PODPISANIE PETYCJI do sieci Kaufland w Polsce, aby wzorem Kauflandu w Niemczech zrezygnował ze sprzedaży jaj z chowu klatkowego.
Dlaczego petycja do Kauflandu? Bo łatwiej jest naśladować mając już dobry wzór.

Jeśli już "musicie" jeść jajka (chociaż wcale nie musicie, naprawdę!), wybierajcie przynajmniej te z oznaczeniem "0" - mimo że droższe, nie są nafaszerowane chemią i naznaczone cierpieniem zwierząt; warto mieć taką myśl z tyłu głowy, nie tylko przed Wielkanocą...

A tutaj inne - fajne - wpisy w tym temacie, zerknijcie koniecznie:

readeat.pl -

WSZYSTKIM ŻYCZĘ RADOSNYCH ŚWIĄT
i udanych kolorowych jajek z masy solnej :)


czwartek, 27 marca 2014

Wegańskie odjazdy :)) ZIELONE MUFFINKI...

...szpinakowo-kokosowe!
czyli szpinaku ciąg dalszy :))

Miesiąc temu zetknęłam się
z przepisem, który - głównie dzięki zdjęciom - zaintrygował mnie tak bardzo, że MUSIAŁAM go wypróbować.
Efekt był taki, że z 12 upieczonych babeczek zjadłam od razu 6 i straciłam głowę dla tego ciacha :D

Historia jest taka, że oryginalny przepis pochodzący z bloga pinkcake.blox.pl został przez pewną pomysłową Katarzynę (pozdrowionka Kat! :) ) zmodyfikowany i w takiej właśnie wersji go poznałam.
Moim zdaniem ta modyfikacja była genialna (KOLOR! :)) i taką też Wam dzisiaj zaprezentuję.

Potrzebne są:

- szklanka mąki
- szklanka wiórków kokosowych
- pół szklanki cukru
- łyżeczka proszku do pieczenia

oraz

- ok. 10 dkg szpinaku ŚWIEŻEGO
- pół szklanki mleka roślinnego
- 1/3 szklanki oleju
- łyżeczka octu (obojętnie jakiego i tak odparuje).



Wykonanie to 3 kroki:

- mieszamy składniki suche
- miksujemy składniki mokre
- mieszamy jedne z drugimi i nakładamy do foremek na babeczki
(osobiście posypuję jeszcze delikatnie kokosem).



Pieczemy 20-30 minut, do suchego patyczka - warto pilnować, żeby nie zbrązowiały za bardzo bo KOLOR CIASTA to największa radocha numer 1.

Radocha numer 2 - SMAK "BOUNTY" :)) Bo oczywiście gotowe babeczki polewamy jeszcze rozpuszczoną gorzką czekoladą :D


Co do czekolady - mój sprawdzony sposób jest taki, że rozpuszczam pół tabliczki gorzkiej czekolady z dodatkiem chlusta wody i łyżeczki oleju, na najmniejszym ogniu. Czekolada jest wtedy ładna płynna
a po zastygnięciu fajnie się błyszczy
i nie łamie.
Trzeba tylko pamiętać, żeby wodę dodać OD RAZU, razem z czekoladą, bo inaczej mogą być nieprzyjemności w garnku ;)
Leję prosto z garnuszka, takiego z "dzióbkiem".

Cukru można dać mniej ale nie polecam nie dawać wcale - zrobiłam tak raz i ciacho było zdecydowanie zbyt wytrawne... (Sorry Andżelika ;))

Najważniejsza sprawa - w tym cieście w ogóle nie czuć szpinaku, nic a nic!
Jeśli ktoś o nim nie wie, to nie wie, zagadkowy jest tylko kolor - przecudny, świeży, zielony, wiosenny, no po prostu piękny!

W stosunku do oryginału zmiana polega na użyciu szpinaku świeżego zamiast mrożonego - i stąd właśnie taki a nie inny kolor ciasta. Ze szpinaku mrożonego kolor będzie bardzo ciemny zielony
i już ewidentnie widać, że to szpinak. Nie robiłam, widać to po zdjęciach.

Polecam Wam ten przepis gorąco i od razu spisujcie, żeby móc podać go dalej ;)
To co - w najbliższy weekend?