A tak na serio, do tej pory jakoś nie przemawiało do mnie jedzenie przypalonej kapusty i używałam jarmużu głównie zmrożonego do koktajli.
Dziś jednak zabrakło mi miejsca w zamrażalniku (wypełnionym jarmużem ;)), żeby upchać kolejną porcję, więc postanowiłam spróbować tych słynnych chipsów, no i zrobiłam na próbę 1 blaszkę. Zniknęła w mgnieniu oka, więc zrobiłam kolejną,
a skończyło się ostatecznie na 8, czyli upiekłam cały jarmuż...
Jak zrobiłam swoje chipsy?
Ja, jak to ja, nie bawiłam się w żadne wykrajanie łodyg i krojenie liści na kawałki, tylko po umyciu go w gorącej wodzie pod kranem obrałam tak, jak zawsze czyli jak liście akacji w zabawie "kocha-nie kocha"...
Gruba łodyga poleciała do kosza, porwane palcami kawałki liści do dużej miski, poprzygniatałam tu i ówdzie ręcznikiem papierowym nadmiar wody.
Posoliłam solą morską (niedużo, żeby nie wyszły za słone, pół łyżeczki spokojnie wystarczy), posypałam solidnie papryką słodką wędzoną w proszku, do tego dałam łyżeczkę oleju kokosowego bezzapachowego i wszystko wygniotłam rękami, żeby olej i przyprawy dobrze się rozprowadziły.
Upieczone liście zgarniałam do miski i szybko wykładałam nowe, no i tak do 8 blaszki zeszła mi godzinka. DOBRE.
Podobno pyszne są też z cynamonem, nie omieszkam spróbować następnym razem, bo z pewnością będzie jeszcze u nas ten następny raz.
Zdjęcia nie oddają cudownej lekkości i chrupkości upieczonych liści, naprawdę zaskoczyło mnie TO! Cóż, czasem warto zaryzykować zjedzenie np. zjaranej kapusty ;)
Chipsy z jarmużu WYMIATAJĄ! Są obłędne!
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie! www.make-life-green.blogspot.com
Chyba też w końcu zaryzykuję ;)
OdpowiedzUsuń